MŚ we Wrocławiu. Krzysztof Zwarycz: - Szkoda szczególnie podrzutu.
Na pomoście mistrzostw świata w Hali Stulecia, w czwartek zobaczyliśmy pierwszego z naszych reprezentantów. W kat. 77 kg. w grupie A dźwigał zawodnik KPC Górnika Polkowice - Krzysztof Zwarycz.
Krzysztof w bardzo mocnej konkurencji zajął 5. miejsce, a w rwaniu wywalczył "mały" brązowy medal. Emocji dostarczył sporo, walczył w pewnym momencie o brąz w dwuboju, niestety, nie udało się. Piąta pozycja to dobry wynik. Oto ropzmowa z naszym sztangistą, kilka minut po zakończeniu rywalizacji w wadze do 77 kg.
- Gdyby miał pan jednoznacznie ocenić swój występ w mistrzostwach świata we Wrocławiu – był udany czy nieudany?
- Analizując na gorąco, nie jestem zadowolony. Byłem przygotowany na wynik dający tu medal. Na treningu podrzucałem te ciężary. Nie będę się tłumaczył zbijaniem wagi czy innymi czynnikami, bo to nie w moim stylu. Nie podrzuciłem i tyle.
- Czego zabrakło, by mógł się pan cieszyć z medalu w dwuboju?
- Szkoda zwłaszcza podrzutu. Było blisko w drugim podejściu, gdy sztanga ważyła 195 kg. Zarzuciłem ją, ale mnie zamroczyło. Przy wybiciu sprowadziła mnie na dół i sędziowie uznali podejście za zakończone, bo nie można drugi raz próbować wybijać.
- W rwaniu uzyskał pan 161 kg, dzięki czemu na pana szyi zawisł mały brązowy medal za ten bój.
- Szkoda tego ostatniego podejścia. Na rozgrzewce urwał mi się odcisk prawie na pół dłoni. Przy rwaniu krew ciekła mi między palcami. Ten zerwany odcisk nie ułatwiał sprawy i sztanga ważąca 164 kg niestety mi się wyślizgnęła. A ten wynik był w moim zasięgu. Co zrobić…
- Pokiereszowana dłoń miała później wpływ na to, co działo się w podrzucie?
- Nie. Jedynie w rwaniu. Sztanga odskoczyła mi na centymetr i już nie mogłem jej opanować.
- Pewnie chciałoby się oddać ten mały brązowy medal za krążek w dwuboju.
- Nawet bez żadnych negocjacji.
- Przecierał pan szlak polskim sztangistom w tych mistrzostwach. Co poradzi pan startującemu w piątek Adrianowi Zielińskiemu?
- Może uwierzyć, że wrocławska publiczność go poniesie. Przed moim konkursem uważałem, że to niemożliwe, by kibice mogli pomóc, ale teraz z pełnym przekonaniem stwierdzam, że odejmują co najmniej 10 kilogramów ze sztangi.
- W zachowaniu na pomoście przypomina pan Ilję Iljina. Też lubi pan ekspresyjnie gestykulować i pokrzykiwać. Ta swoista gra panu pomaga?
- To nie jest nic wystudiowanego, wszystko wychodzi naturalnie. To sposób na pobudzenie siebie. Ale od jutra będę musiał leczyć gardło, bo mnie trochę pobolewa i mam chrypę.
- Zawody we Wrocławiu pokazały, że jest pan w stanie walczyć o medale wielkich imprez. Ósme miejsce już pana nie ucieszy.
Zdecydowanie. Teraz zamierzam spoglądać tylko na czołową trójkę. Chcę się tam jakoś dobić, rozepchnąć łokciami i znaleźć miejsce dla siebie.
- Ale fenomenalny Chińczyk Lu Xiaojun, który we Wrocławiu ustanowił rekordy świata w rwaniu (176 kg) i dwuboju (380 kg) pozostanie chyba poza zasięgiem.
- To jest sport i wszystko może się wydarzyć. Jeśli dołożyłem teraz ponad 15 kilogramów w dwuboju, to dlaczego w przyszłym nie miałbym zrobić tego samego? A w kolejnym znowu. I znowu. Aż w końcu go ogram! (śmiech).