Mistrzostwa świata w Hali Stulecia. Marcin Dołęga: - Nie jestem dzieckiem, by teraz płakać!
Dla polskich kibiców sztangi zbliżają się we Wrocławiu gorące dni. Oczywiście mocno trzymamy kciuki za wszystkich, za dziewczyny i mężczyzn, jednak poziom adrenaliny rośnie, gdy pomyślimy o wydarzeniach w czwartek, piątek i sobotę.
Rozmowa z naszym kandydatem do podium w tych mistrzostwach - Marcinem Dołęgą (kat. 105 kg).
- Spodziewałem się, że telefon odbierze człowiek, który ma wszystkiego dość, tymczasem tryska pan humorem.
- Mam płakać? Nie jestem dzieckiem, choć może faktycznie czasem zachowuję się, jakbym nim był.
- Przygotowywał się pan do mistrzostw świata we Wrocławiu prawie 10 miesięcy, tymczasem może pan w nich nie wystąpić.
- Pogodziłem się już z sytuacją, w której się znalazłem. Sport bywa brutalny.
- Jak brzmią najświeższe doniesienia na temat pana poważnie naderwanego mięśnia skośnego brzucha?
- Byłem w Warszawie na badaniach. Co najważniejsze, nie ma pogorszenia, zaczyna się to nawet zabliźniać. Doktor staje na uszach, by mi pomóc. Podano mi ponownie czynnik zrostu, by pobudzić tkankę do pracy. Do pełnego wyleczenia wciąż jednak daleko.
- To znaczy?
- Kuracja powinna trwać 10 dni i to w sytuacji, gdy mięśnie dostaną święty spokój. A ja je ciągle drażnię, bo muszę trenować. Nie słyszałem, by ktoś zdobył medal wielkiej imprezy nie trenując. Boli nawet jak nic nie robię, a co dopiero podczas zajęć. Ale zagryzam zęby i walczę.
- Jak wyglądają pana zajęcia?
- Od 10 dni nie przeprowadziłem normalnego treningu, właściwie bawię się sztangą. Walczę jednak dalej. Nie zamierzam odpuścić. Mistrzostwa świata w Polsce to coś wyjątkowego.