Dziennikarz "Gazety Wrocławskiej" Wojciech Koerber rozmawia z trzykrotnym mistrzem świata Marcinem Dołęgą. Interesująca rozmowa z zawodnikiem, który przygotowuje się do występu w mistrzostwach świata we Wrocławiu.
- Jak Pańskie zdrowie? Biodro w jednym kawałku?
- Z biodrem jest w porządku. Uszkodzona była chrząstka na głowie kości udowej, latała po stawie, ale zostało to wyczyszczone już pod koniec kwietnia. Przez pierwsze miesiące biodro dawało się we znaki, ale później ucichło. Inna sprawa, że mój wiek (31 lat – WoK) sprawia, iż idealnie nie będzie już nigdy. A przede mną okres największych obciążeń, za „chwilę” MŚ we Wrocławiu.
- Co mówią sprawdziany podczas treningów?
- Głównym sprawdzianem będą mistrzostwa Polski (Ciechanów, 12-14 września), na których chciałbym już dźwigać jak najwięcej. Czy zdrowie pozwoli? Na treningach tej stuprocentowej formy jeszcze nie ma, lecz na 95 procent możliwości już dźwigam.
- To znaczy, że progres jest. Ostatnio mówił Pan, że dźwiga na 90 procentach możliwości.
- Tak, czas nie stoi w miejscu. Ja jestem dobrej myśli.
- A jakie wieści docierają z obozów rywali? Przyjedzie do Wrocławia mistrz olimpijski z Londynu, Ukrainiec Torochtij?
- Widziałem wywiad z nim, mówił, że w tym roku odpoczywa. Ale myślę, że pojawią się we Wrocławiu dwaj najmocniejsi Rosjanie (w Londynie zostali wycofani kilka dni przed startem – WoK), a także Białorusin Aramnau (mistrz olimpijski z Pekinu, w 2010 roku zdyskwalifikowany za doping) i Uzbek. Na igrzyskach w Londynie złoto dał wynik 412 kg. Myślę, że we Wrocławiu takich rezultatów będzie około czterech, pięciu.
- To był bardzo przeciętny wynik. Ilia Ilin wygrał w Londynie niższą kategorię (94 kg), uzyskując w dwuboju 418 kg (rekord świata).
- 94 w ogóle była chyba najsilniejszą kategorią na ostatnich igrzyskach. Walka szła do samego końca.
- A Pan już wie, od jakiego ciężaru zacznie rwanie? Od 190 kg, jak w Londynie?
- Za wcześnie na takie deklaracje. To zależy od tego, na co pozwoli organizm i od warunków, jakie podyktują rywale. W każdym razie uważam, że 412 kg nie da we Wrocławiu żadnego medalu.
- Na ile był Pan przygotowany w Londynie?
- W zasięgu było 430 kg. I teraz też powinno być.
- Sporo Pan mówi o swoim wieku, tymczasem do igrzysk w Rio de Janeiro już tylko trzy lata, nie cztery. No ale w... Pańskim wieku to chyba decyzję o kontynuowaniu kariery trzeba podejmować z roku na rok?
- Dokładnie tak. Nie wybiegam na trzy lata w przyszłość. By dotrwać do igrzysk, muszę o siebie dbać i odpuścić te najważniejsze imprezy. Przyszły rok będę miał najpewniej wypoczynkowy. Z drugiej strony nie mogę też zupełnie zrezygnować z siłowni i z kontaktu ze sztangą. Nie interesują mnie starty na pół gwizdka.
- A co Marcina Dołęgę pobolewa najbardziej?
- Gdy rano wstaję z łóżka, to boli wszystko. Ale do tego już się przyzwyczaiłem.
- Kontrole antydopingowe często przyjeżdżają w odwiedziny?
- Standardowo, średnio raz w miesiącu. W sierpniu byli u mnie raz.
- Gdyby nie wojsko, pewnie ciężko byłoby kontynuować Panu karierę. Sponsor, Acer, wciąż pomaga?
- Ten kontrakt sponsorski obowiązuje do końca roku. Z ministerstwa sportu stypendium już nie mam, więc rzeczywiście główny dochód daje wojsko. Dwa olimpijskie medale wojskowi w Londynie zdobyli: Damian Janikowski i Sylwia Bogacka.
- Swego czasu dorabiał Pan też na bramce w podwarszawskich dyskotekach. Z Piotrem Małachowskim. On był jeszcze wtedy na dorobku, a Pan miał przymusową przerwę od stąpania po pomoście.
- Takie były czasy, bodajże 2004 rok. Kilka razy rzeczywiście spotkaliśmy się z Piotrkiem poza halą sportową (śmiech).
- Co Pan robi, gdy nie dźwiga, a ma chwilę wolnego?
- Wolny czas spędzam z rodziną, w domu w Siedlcach. Choć za dużo tego wolnego czasu nie ma. Żona jednak rozumie (Marta Wawak to była sztangistka, mistrzyni Polski, czwarta zawodniczka ME 2000). Mamy 8-letnią córeczkę, Martynę.
- A jak się układa współpraca z nowym zarządem PZPC?
- Idzie ku dobremu, na pewno jest dużo lepiej niż było. Od razu nie da się jednak wszystkich spraw diametralnie obrócić. - Szymon Kołecki mówił ostatnio, że prezesem związku planuje być tylko przez jedną kadencję. Przeambitny człowiek, pewnie ciągnie go gdzieś wyżej.
- Słyszałem tę wypowiedź. Zobaczymy, czy poradzi sobie przez ten czas z ułożeniem wszystkich spraw, tak by następca nie miał nic do roboty (obecny wiceprezes Mariusz Jędra? - WoK). Na razie czekamy z niecierpliwością na MŚ we Wrocławiu. Myślę, że miasto sobie poradzi.
- Ile polskich medali Pan przewiduje?
- Jeśli będą dwa, będzie bardzo dobrze.
- Marcina Dołęgi i Adriana Zielińskiego?
- Dwa, ale bez nazwisk. Jeśli jednak o mnie chodzi, na polskiej ziemi na pewno będzie inaczej niż rok temu w Londynie.
- Wielokrotnie analizował Pan tamten olimpijski występ?
- To jest sport, nawet do tego nie wracałem, choć te spalone podejścia, oczywiście, widziałem. Jakby człowiek cały czas wygrywał, byłoby nudno. Muszą być niespodzianki. Nie znam sportowca, który wszystko zdobywał, każdy miał jakąś wpadkę.
- Pan, trzykrotny mistrz świata, nie musi mieć żadnych kompleksów. Wielu takich nie mieliśmy.
- Tyle złota z MŚ mieli jeszcze Waldemar Baszanowski i Zygmunt Smalcerz.