Ciężki poniedziałek (92). 100 dni i złoty cielec
Przypomnę, iż pierwszym ministrem nowego resortu był Jerzy Ciszewski (wcześniej ostatni - poprzednikami Adam Giersz i Wiesław Wilczyński - wiceminister od sportu w MENiS, obecnie szef znanej agencji PR), a po niespełna kwartale i wyborach parlamentarnych zastąpił go w rządze PiS i koalicjantów Tomasz Lipiec. Chodziarz i olimpijczyk, wódz kolejnej wojny z PZPN, którego odwołano w atmosferze aresztowań i skandalu związanego z korupcją i łapownictwem. Do kolejnych wyborów, znowu mniej niż kwartał, rządziła w MSiT posłanka PiS Elżbieta Jakubiak, która też wojowała z PZPN i rozpoczęła nasze przygotowania do Euro 2012. Po niej, i wygranych przez PO przyspieszonych wyborach, nastał poseł i skarbnik Platformy Mirosław Drzewiecki, który doprowadził do odejścia z PZPN Michała Listkiewicza i wyboru Grzegorza Laty, ale wkrótce Polska znowu żyła wielką aferą tzw. hazardową po której lubiany w środowisku minister „Miro" znalazł się w politycznym niebycie. Zastąpił go ówczesny wiceminister (został nim po dziwnym zdymisjonowaniu Zbigniewa Pacelta dla którego wymyślono szefowanie w Sztabie Olimpijskim, który nigdy nie powstał...) Adam Giersz i w spokoju, ale i w krytyce za niektóre opieszałości decyzyjne, doprowadził MSiT do ubiegłorocznych październikowych wyborów parlamentarnych. Wyborów zakończonych odnowieniem mandatu sprawowania władzy przez PO, która jako partia kreowała też swój wizerunek prosportowy i to wcale nie dlatego, że panowie Tusk, Schetyna czy Nowak tak lubią i umieją grać w piłkę nożną.
Gdy wydawało się iż Giersz, doktor nauk ekonomicznych i trener tenisa stołowego z wieloletnią praktyka w czasach światowych sukcesów tej dyscypliny, zachowa urząd co najmniej do rozliczenia Euro i Londynu, premier ogłosił rekonstrukcje rządu wyjaśniając, iż w niektórych resortach mianuje „zderzaki", które przy pierwszym tąpnięciu pójdą do wymiany... Ministrem sportu i turystyki rzutem na taśmę, i przy widocznym w mediach zdziwieniu niektórych polityków... PO, została jak wiemy pani Joanna Mucha - doktor praw, specjalistka od zarządzania po UW, była wykładowczyni na KUL, której związki ze sportem ogniskowały się na młodzieńczym trenowaniu karate.
W 100 dni po zaprzysiężeniu rządu, gdy przychodzi pierwsza ocena pracy starych i nowych ministrów sytuacja naszej, sportowej pani minister jest trudna. I będzie, sądze, o tym mowa na spotkaniach które ze wszystkimi członkami swego gabinetu od środy rozpoczyna premier Donald Tusk. Urodziwa i młoda minister Mucha miała być, jak zapewniał premier, „twarzą" bliskich już piłkarskich Euro 2012, osobą która da pracy i zarządzaniu MSiT nowy impuls, przyciągnie do resortu fachowców, jeszcze bardziej transparentną i partnerska uczyni współpracę ze wszystkimi polskimi związkami sportowymi, zadba w symbioazie z PKOl, o komfort i rozumność przygotowań do startu w londyńskich igrzyskach. Fakt, iż sport i wiedza o nim; o strukturach, historii, ludziach, regułach i zjawiskach nie jest domeną pani minister upatrywano jako pozytyw, świeże spojrzenie i tzw. nowe otwarcie pogierszowej firmy. Ale już na wstępie urzędowania pani Mucha przyznała w jednym z wywiadów, iż „w szafach ministerstwa znalazła kilka trupów". Teraz te trupy wypadły z owych szaf i to z hukiem.
Pisanie o tym co, choćby przez ostatni tydzień, dzieje się wokół pani minister Joanny i MSiT jest pewnego rodzaju masochizmem, a takie same odczucie ma środowisko sportu, także związane z PZPC. Po co wspominać o serii „lapsusów ozoris", o różnych werbalnych wpadkach tak ochoczo podchwytywanych przez media. O niezręcznościach, które obciążają w większym stopniu nie panią minister, ale jej doradców. Jest sprawa pewnej nominacji w dyrekcji Centralnego Ośrodka Sportu i zapowiedź jakichś rewolucyjnych zmian w jego kierowaniu, chociaż wiadomo (źródło; strona internetowa Ministerstwa Skarbu Państwa, gdzie podsekretarzem stanu jest pan Tomasz Lenkiewicz, poprzednik Damiana Drobika na dyrektorskim stolcu w COS), iż w roku 2011 ten zakład gospodarki budżetowej powiększył zysk o... 112 procent. Ale ów „trup z szafy", to chyba wszystko to, co właśnie przerabiamy w kwestii spółki NCS i iście kosmicznej premii dla byłego jej prezesa Rafała Kaplera, chociaż finansowe szczegóły drugiej z ministerialnych spółek związanych z Euro, czyli PL2012 będą zapewne tak samo frapujące. Więc minister Mucha jest „przerabiana" na wszystkich możliwych forach medialnych w kwestii Stadionu Narodowego i miliardów weń wpompowanych, przez pięć godzin słucha poselskich zapytań (i drwin także) na sejmowej komisji, wszędzie pełno pytań o jej kompetencje, a w Internecie znajdziemy całe zbiory dowcipów na jej temat. Nie minęło 100 dni nowego rządu, a już czytam (w „GW" i nie tylko w niej) spekulacje na temat nowej obsady MSiT, wymieniani są panowie Schetyna i Nowak, a jednodniową gwiazdą była w tym kontekście posłanka Guzowska. Będzie jak będzie, a minister sportu będzie musiał sobie poradzić ze złotym cielcem jakim stają się teraz Euro 2012. Prestiżowa, wielka impreza do której im bliżej tym więcej związanych z nią skandali, większa polaryzacja na zwolenników i przeciwników turnieju, miast radości sromota z półmilionowa premią dla Kaplera w tle. W tejże „GW" wyczytałem przedwczoraj, iż minister Mucha chce rozmawiać z premierem o Euro, „ożywieniu" Orlików i rozwoju siatkówki na którą MSiT (powstanie ośrodków szkolenia młodzieży) przeznaczy w tym roku 30 milionów. Ale dlaczego nie na pływanie lub lekka atletykę w których to sportach można zdobyć nie jeden, ale wiele olimpijskich medali?
Martwi mnie, iż nie ma tu ani słowa o Londynie (za pół roku już będzie po igrzyskach...) i o finiszu polskich przygotowań do startu; to naprawdę ważniejsze niż polsko-ukraińskie ME, bo wyznaczające kierunki rozwoju całego naszego sportu na najbliższe czterolecie. Chciałbym też, aby w okresie burzy i naporu ministerstwo spokojnie i terminowo realizowało to, do czego je ustanowiono. Żeby polskie związki sportowe miesiącami nie czekały na podpisanie stosownych umów dotyczących szkolenia na rok 2012, żeby pierwsza transza budżetowych dotacji dla pzs wreszcie została uruchomiona, bo na razie państwo staje się niewiarygodnym płatnikiem, a PZPC i inni nie mają środków na bieżącą działalność. Żeby stypendyści sportowi w terminie otrzymywali co im gwarantowane, bo powietrzem żyć trudno. Żeby MSiT w ustawowym terminie odpowiadało na różne pisma i wnioski doń kierowane, żeby nie groził nam paraliż decyzyjny. I o tym wszystkim w tak sugestywny sposób informował na tych łamach prezes naszego związku - Zygmunt Wasiela. Bo to, co powyżej jest głównym sensem, nie tylko w 100 dni po zaprzysiężeniu nowego ministra, istnienia i działania najwyższego organu administracji państwowej zawiadującego sportem.
Jacek Korczak-Mleczko