Ciężki poniedziałek (88). Bumerangi
Gdzieś w pomroce planów, chciejstwa i zamierzeń (oj piękne były makietki i komputerowe wizualizacje, oj były) zniknął pomysł realizacji wokół Stadionu Narodowego całości tej inwestycji budowanej dla wielu przyszłych pokoleń - czyli Narodowego Centrum Sportu. A miała być hala na 20 tysięcy widzów. Ot, taka wspaniała, jaką widzimy oglądając w TVP dramatyczne mecze ME piłkarzy ręcznych w mieście Belgradzie, w stolicy Serbii - kraju po niedawnych wojennych przejściach i spoza Unii Europejskiej. Miała być ultranowoczesna hala sportowo-widowiskowa, gdzie z dumą już jesienią 2013 przyjęlibyśmy, my ludzie z PZPC, uczestników mistrzostw świata w podnoszeniu ciężarów, miała być pływalnia o wymiarach olimpijskich, hotele i Centrum Kongresowe. Jest tylko Stadion Narodowy i jego kłopoty i są kolejne, zmodyfikowane plany o czym w arcyciekawym wywiadzie „Trawa to dopiero problem" w „Przeglądzie Sportowym" ( nr 13 z 17 stycznia br.) mówi pan Michał Borowski - były naczelny architekt Warszawy i pierwszy szef NCS za rządów minister Elżbiety Jakubiak. Obecna minister sportu i turystyki - pani Joanna Mucha ma zaś na głowie jeszcze inny „euro kłopot" związany z wypełnieniem tzw. kontraktów menedżerskich zawartych i „zaneksowanych" przez swoich poprzedników - ministrów Drzewieckiego i Giersza z prezesami ministerialnych spółek skarbu państwa, czyli PL2012 i Narodowe Centrum Sportu, która prawdopodobnie przekształci się w operatora Stadionu. W myśl ich zapisów panowie prezesi Herra i Kapler, uposażani co miesiąc z pominięciem ustawy kominowej, dostać mają po Euro stosowne premie końcowe przekraczające... milion złotych, a pozostała kadra kierownicza niewiele niższe. Płatne z naszych podatków. Temat ten, jak i sprawa kłopotów Stadionu Narodowego, co kilka dni niczym bumerang powraca na czołówki mediów, są już głosy społecznego protestu i przypominania, iż mamy oficjalnie kryzys finansów państwa, oszczędności, cięcia wydatków i oglądanie pod światło każdej wydanej z budżetu państwa złotówki. To dotyczy także PZPC i całego naszego środowiska. Myślę o działaniach kierownictwa centrali polskiej sztangi odnośnie ustalanego i zatwierdzanego w MSiT budżetu naszego związku na rok arcyważny, bo olimpijski, myślę o działaniach okręgów i klubów od sztangi w zabieganiu w urzędach marszałkowskich i u innych lokalnych władz samorządowych o potrzebne środki. I temu także były poświęcone ubiegłotygodniowe spotkania Zespołu Metodyczno-Szkoleniowego i Prezydium Zarządu PZPC o czym na bieżąco i szczegółowo informowałem na tej stronie.
Bo mimo, iż w ciężarach dopiero rozkręca się okres przygotowawczy i najciekawsze dopiero przed nami, to w sporcie nudy nie ma. Wspaniale biega i zwycięża w zawodach Pucharu Świata Justyna Kowalczyk, Kamil Stoch wygrywa konkurs PŚ w Zakopanem, na Zachodzie grają i to jak piłkarskie ligi gdzie błyszcza Robert Lewandowski i Kuba Błaszczykowski, w Gwinei ruszył futbolowy Puchar Narodów Afryki, Marcin Gortat szaleje w NBA, Agnieszka Radwańska robi swoje w Australian Open, a wspomniani piłkarze ręczni przyprawiają kibiców (i trenera Bogdana Wentę także...) o palpitacje serca podczas meczów-horrorów w walce mistrzostwo Europy i kwalifikacje do olimpijskiego Londynu. I to sport w miniony weekend wypełnił prawie wszystkie telewizyjne ramówki, nasi bohaterowie są na ustach wszystkich, ich się ogląda i o nich się mówi, utrwala w pamięci. Są na ekranach ciągle, są powtarzalni w odbiorze, co będzie procentować i w popularności i przy kasie u sponsorów. Tylko, co powraca na te łamy i w środowiskowej dyskusji niczym kolejny temat-bumerang, o sztangistach cicho, cichuteńko, a najlepsi czekają znowu na swój „start roku". Ja to rozumiem tylko po części. Bo trzeba być widocznym, trzeba często pokazywać się kibicom, walczyć, zwyciężać, także przegrywać. I chyba już pora, aby IWF wprowadziła do oficjalnego kalendarza, wzorem praktycznie wszystkich innych federacji sportów indywidualnych, cykl zawodów Pucharu Świata będących najlepszą formą popularyzacji i „pijaru" walki człowieka ze sztangą, rozwoju i medialności naszej pięknej dyscypliny. Tylko kiedy tak się stanie?
Jacek Korczak-Mleczko