Ciężki poniedziałek (87). „Patologia” i chłopcy do bicia
To, o czym napiszę skłania również do rozmyślań na temat źle pojętej wolności mediów i królowania taniej sensacji, nad tym czy istotnie żyjemy w państwie prawa i choćby standardowo działającego wymiaru sprawiedliwości. Oto przed kilku laty, tuż po olimpiadzie w Atenach 2004, stanowisko prezesa PZPS na nadzwyczajnym zjeździe związku stracił Janusz Biesiada przegrywając wybory... jednym głosem na rzecz Mirosława Przedpełskiego. Biesiadę różne zdawało się kompetentne kontrole, anonimowe doniesienia oraz działacze wewnątrzzwiązkowej opozycji oskarżali o finansowe przechery, działanie na szkodę firmy, istną dżunglę odnośnie związkowego sponsoringu itd. I jakoś nikt nie pamiętał, iż to właśnie ten prezes z uczynił PZPS z zaścianka nowoczesną i trwającą do dzisiaj firmą ze sponsorami i pieniędzmi, że powołał zawodowe ligi kobiet i mężczyzn z tytularnymi sponsorami-dobrodziejami, że był wielki pijar, promocja i telewizja, a doskonała współpraca z FIVB zaowocowała i Ligą Światową i bywaniem polskich reprezentacji na salonach , co sami sportowcy wsparli wielkimi sukcesami. Więc Biesiada odszedł w aurze malwersanta i kombinatora, sprawa trafiła do prokuratury, były postawione zarzuty, zaczęły się sądowe procesy z oskarżonym Januszem B. Trwało to całymi latami, odbyło się kilkanaście rozpraw przed wszystkimi możliwymi instancjami! I co? Ano Biesiada wygrał wszystkie procesy, zarzuty zostały oddalone, a on uznany za niewinnego o czym media, tak trąbiące wcześniej na czołówkach o polowaniu na Biesiadę, poinformowały dwuzdaniowymi notatkami w rubrykach typu „Krótko o wszystkim". Że Biesiada ma wreszcie satysfakcję? To trochę mało w obliczu nerwów, stresu, walki o dobre imię i strat, także materialnie wymiernych, jakie poniósł.
W minionym tygodniu serwis PAP przyniósł zaś inna informację (naprawdę nie wiem czy jakiekolwiek media ją wykorzystały...) o innej „patologicznej" i głośnej na łamach sprawie w którą od roku... 2005 uwikłany był Polski Związek narciarski i jego były prezes Paweł Włodarczyk. To jakby lustrzane odbicie historii Biesiady, ale tym razem prokuratura (Apelacyjna w Krakowie) „umorzyła śledztwo w sprawie nieprawidłowości w PZN", czyli domniemanej, świadomej działalności na szkodę związku „w zakresie działalności gospodarczej i obrotu reklamami". Po 7 latach (sic!), podczas których Włodarczyk też szybko pożegnał się z fotelem prezesa, bo załamany (i przymuszony udowadniać, iż nie jest przysłowiowym wielbłądem), nawet nie wystartował w nadzwyczajnych wyborach, więc ster narciarzy objął Apoloniusz Tajner. I znowu nikt nie pamiętał, iż to Włodarczyk z PZN, który jak pisze... prokuratura „miał marketingową wartość zerową", a zarząd składał się na benzynę dla Adama Małysza zaczynającego podbijać świat, uczynił sponsorskie, medialne i finansowe eldorado, które trwa do teraz. I to za Włodarczyka, za czasów trenerów Pavla Mikeski i Tajnera swe wielki triumfy święcił „Orzeł z Wisły". Prokuratura w uzasadnieniu umorzenia śledztwa „wzięła pod uwagę fakt, że związki sportowe są stowarzyszeniami kultury fizycznej i ich nadrzędnym celem jest promowanie sportu, szkolenie młodzieży i sukces sportowy, a nie osiąganie jak największych zysków gospodarczych". Więc PZN już nie jest „patologiczny", Włodarczyk też. I zastanawiam się czy i on i Biesiada nie powinni w swoich sprawach napisać skarg do Strasburga, do unijnego Trybunału Sprawiedliwości i Praw Człowieka... A „zanadrzu" jest jeszcze sprawa, też przed ponad dwoma laty nagłośniona w mediach wszelakich, byłego prezesa PZKolarskiego - Wojciecha Walkiewicza (też przymuszonego do dymisji), któremu zarzuca się nieprawidłowości przy budowie krytego toru w Pruszkowie. Ale teraz nawet nie wiem, czy trafiła wreszcie na wokandę...
Co to ma wspólnego z podnoszeniem ciężarów? Ano pośrednio ma. Bo KAŻDY polski związek sportowy (od PZPN po Psich Zaprzęgów), jego zarząd, prezes i pracownicy biura mogą znaleźć się w wirze propagandowo chwytliwego „tępienia patologii i czyszczenia sportu z przeżytków starego systemu". Wystarczy donos jakiegoś nawiedzonego poczuciem misji frustrata, wystarczy pomówienie i nadinterpretacja związkowych dokumentów, aby się zaczęło. Niestety, nie ma tu formalnych mechanizmów obronnych, nie ma szacunku dla zasady domniemanie niewinności - opoki prawa, są tylko chłopcy do bicia. Zaś polskie związki sportowe - w tym i PZPC - muszą (bo niestety kurczy się budżetowy, państwowy pieniądz, bo jest kryzys i oszczędności...) szukać sponsorów i mocnych źródeł współfinansowania. I nie uniknie się tej dodatkowej ,ważnej i odpowiedzialnej sfery.
Jacek Korczak-Mleczko