Kilka dziur w pomoście...…
Zadanie - jak wspomniałem na wstępie - wykonano, ale... Występ biało-czerwonych na pomoście położonego na przedmieściach francuskiej stolicy Eurodisneylandu nie był już tak efektowny jak ten w Antalyi. Panowie z pozycji lidera spadli bowiem na miejsce piąte, panie - z jedenastej pozycji na trzynastą. W przypadku sztangistów tylko częściowym wytłumaczeniem jest nieobecność w składzie jednego z dwóch „złotych" w Turcji, a w ogóle to już trzykrotnego mistrza świata - Marcina Dołęgi. Zawodnik ten przed mistrzostwami uskarżał się na dolegliwości barku i - po szczegółowych badaniach i konsultacji z trenerami - ze startu nad Sekwaną zrezygnował, argumentując że zdecydowanie bardziej interesuje go występ (i to nareszcie medalowy) na pomoście olimpijskim. Zdrowotne problemy Dołęgi to nie jedyny tego typu kłopot w naszej ekipie. Krótko przed odlotem do Paryża na drobny uraz narzekał Bartłomiej Bonk, a i Krzysztof Szramiak wspominał o dokuczliwym bólu w kolanie; Kornel Czekiel też nie był w pełni zdrowy... Z kolei Arsen Kasabijew pytany na lotnisku o formę wyjaśniał, że... sam jest jej ciekaw, bo zbyt wielu okazji do jej sprawdzenia wcześniej nie miał...
Paryski start wypadł dla naszych ciężarowców... mało imponująco. Właściwie przynależność do ścisłej światowej czołówki potwierdził jedynie Adrian Zieliński, choć i on nie ustrzegł się błędów - zwłaszcza w podrzucie, w którym miał tylko jedną udaną (pierwszą) próbę. W efekcie w dwuboju osiągnął „tylko" 376 kg. Gdyby dźwignął tyle co rok wcześniej w Antalyi (383) - z Francji wracałby ze złotym krążkiem (jego zdobywca, o dwa lata młodszy od Polaka Irańczyk Rostami zaliczył bowiem... 382 kg). Sam polski sztangista był jednak z tego startu zadowolony - przed wyjazdem zapowiadał, że kolor medalu go nie interesuje, że dobry start chciałby zadedykować zmarłemu nagle kilka miesięcy wcześniej trenerowi Ireneuszowi Chełmowskiemu, a za najważniejszy cel stawia sobie w ogóle wywalczenie miejsca na podium, czyli - także wypełnienie, i to z nawiązką, zadania stawianego mu jako członkowi Klubu Polska - Londyn'2012. To mu się udało.
Blisko mistrzowskiego podium i tym razem był Bartłomiej Bonk. Rok wcześniej czwarty, (z 402 kg w dwuboju) tym razem zajął lokatę piątą (406), ale gdyby osiągnął wynik z niedawnych mistrzostw kraju w Płońsku (411) - miałby brązowy krążek. Tłumaczył potem, że... to nie był jego dzień, że czuł się w dniu startu fatalnie, że... Myślę jednak, że w Londynie stać go będzie na walkę nawet o medal. Niestety, na tym to co dobre w męskiej ekipie w Paryżu się skończyło. Pozostali nasi reprezentanci wypadli zdecydowanie poniżej oczekiwań a pewnie i możliwości. Dwunaste miejsca Krzysztofa Szramiaka, Arsena Kasabijewa i Kornela Czekiela, siedemnaste Sylwestra Kołeckiego i - prawdziwa katastrofa w wykonaniu Krzysztofa Zwarycza i Damiana Kuczyńskiego. Pierwszy spalił każdą z trzech prób rwania, i to już na poziomie 140 kg, więc nie został w ogóle sklasyfikowany, a drugi ukończył zawody na dopiero... 36. miejscu. Szczerze mówiąc nie pamiętam kiedy ostatnio ktokolwiek z biało-czerwonych podczas MŚ lądował w klasyfikacji aż tak daleko. Warto zresztą zwrócić uwagę na spory dystans dzielący wyniki osiągane w dwuboju przez Polaków od rezultatów tegorocznych mistrzów świata. W przypadku Zielińskiego to naprawdę niewiele (7 kg), ale już np. u Szramiaka czy młodszego z braci Kołeckich zbliżają się, a u Kuczyńskiego - nawet przekraczają poziom 40 kg, a to już niemal przepaść...
Na pomoście londyńskiej hali „ Excel" Polska będzie mogła wystawić - jak wspomniałem wcześniej - sześciu ciężarowców. Pewniakami zdają się być: obecnie jeszcze rekonwalescent Marcin Dołęga a ponadto na pewno: Adrian Zieliński i Bartłomiej Bonk. Do pozostałych miejsc powinni pretendować przede wszystkim: Krzysztof Szramiak, Arsen Kasabijew i... i tu wątpliwości jest już więcej, bo reprezentacyjna ekipa zdaje się mieć kilka „dziur", zaś ich wypełnienie zawodnikami z wynikami przeciętnymi nie będzie służyć czemukolwiek - przecież na olimpijskiej kompromitacji nikomu nie zależy. Trudny wybór zatem przed trenerem drem Mirosławem Chorosiem, trudne zadanie także przed szefami ciężarowego związku. Problem w tym, że niemal każdym kadrowiczem na co dzień opiekuje się inny trener (to m.in. Jacek Chruściewicz, Ryszard Szewczyk, Jerzy Śliwiński), a opiekun kadry jedynie rzecz całą „spina" podczas kolejnych zgrupowań i na oficjalnych zawodach. Zawodnicy w większości twierdzą, że pod okiem „swoich" trenerów trenuje się im lepiej i to w ich towarzystwie pewniej się czują, ale przecież wszystkich w ekipie na igrzyska - wobec powszechnie znanych organizacyjnych ograniczeń - zmieścić się po prostu nie da. PZPC będzie więc musiał coś z tym fantem zrobić.
Inny problem Związku dotyczy reprezentacji żeńskiej. Ona ma do dyspozycji trzy olimpijskie miejsca, ale na dziś trudno powiedzieć kto - poza Marzeną Karpińską w najlżejszej kategorii 48 kg - miałby je w ekipie obsadzić. Panna Marzenka jako jedyna polska zawodniczka choć przez chwilę stała w Paryżu na podium - była trzecia w rwaniu, zaliczając w nim 82 kg („srebrna" w tym boju Włoszka Pagliaro była o 1 kg lepsza), ale dwubój ukończyła już na miejscu piątym. Jej łączny wynik - 183 kg był identyczny jak osiągnięty przez rywalki z miejsc trzeciego i czwartego, ale nasza filigranowa sztangistka była z całej trójki... najcięższa. Karpińska, która we Francji w stosunku do ubiegłorocznego startu w MŚ w Turcji poprawiła końcową lokatę o dwie pozycje, a i wynik w dwuboju osiągnęła o 7 kg lepszy - zdaje się być pewniakiem w ekipie na Londyn. Ale - trenerzy reprezentacji (małżeństwo Soćkowie) mają do dyspozycji jeszcze dwa miejsca. Kto je zajmie, skoro i żeńska kadra jest jak... szwajcarski ser. Zajmowane przez pozostałe Polki lokaty (od XII po XXI) w najmniejszym stopniu nie wróżą sukcesu którejkolwiek z nich, chyba, że za taki uznamy sam olimpijski występ, podpierając się przy tym słowami, które podobno wypowiedział kiedyś baron de Coubertin. Czy myślał już wtedy o polskich sztangistkach? Nie wiem...
Na marginesie występu naszych ciężarowców i sztangistek w Paryżu trzeba wspomnieć o sprawie, która musi niepokoić. To wręcz zastraszająca skuteczność ich walki na pomoście - chodzi o wielką liczbę spalonych podejść do sztangi. Dokładnie to podliczyłem. U mężczyzn - na 42 próby aż 19 było nieudanych (w tej statystyce pomijam wspomnianą wcześniej klapę, która była dziełem Krzysztofa Zwarycza, który spalił całe rwanie i nie wystąpił już w podrzucie); u pań - bardzo podobnie - wykonały 42 podejścia, ale spaliły aż 22! To swego rodzaju przestroga na przyszłość. Jeśli bowiem Międzynarodowa Federacja Podnoszenia Ciężarów (IWF) uczyniła z tej dyscypliny sport po części indywidualny (rekordy), ale i zarazem - drużynowy (bo kwalifikacje zdobywa się dla kraju, a punktują jedynie wskazani przed narodowe federacje jeszcze przed mistrzostwami świata, „wybrani" z ekip zawodnicy - 6 u mężczyzn i 4 u kobiet), ma prawo okazać się, że zepsute podejście nawet jednego sztangisty czy sztangistki może katastrofalnie odbić się na wyniku całej drużyny. I jeszcze jedno - odnotujmy na koniec jeden niezaprzeczalny (i to podwójny) sukces polskiej sztangi odniesiony w Paryżu przez Polski Związek Podnoszenia Ciężarów. Obradujący przed MŚ Komitet Wykonawczy IWF przyznał naszemu krajowi organizację w roku 2013 mistrzostw świata seniorów (odbędą się w Warszawie), a dwa lata później - juniorów do lat 20 (miejsce jeszcze nie ustalone). Prezesowi PZPC Zygmuntowi Wasieli wypada pogratulować skutecznych działań dyplomatycznych (jest przecież wiceszefem IWF i EWF) i życzyć już teraz powodzenia w poszukiwaniu niebiednych sponsorów dla obu prestiżowych imprez, bo wydatki z nimi związane zapewne będą spore...
Henryk Urbaś
Polskie Radio SA
Tekst ten ukazał się w najnowszym numerze „Magazynu Olimpijskiego" - periodyku Polskiego Komitetu Olimpijskiego