Ciężki poniedziałek (83). Senatorska 14. Addio pomidory?
Ja to nawet rozumiem, chociaż nie pojmuję takiego odbijania się, ze sportem w tle, od ściany do ściany. Mam bowiem przed sobą istny biały kruk (białego kruka?) polskiego parlamentaryzmu, czyli oficjalny stenogram sejmowej debaty o sporcie (dotychczas jedynej w historii) z dnia 21 października 2004, czyli nie tak dawno temu. Był to czas publicznego rozdzierania sportowych-narodowych szat po występie Polaków na olimpiadzie w Atenach i powszechne wołanie o powstanie Ministerstwa Sportu (i powstało niespełna rok później), które skupiając zarządzanie nim i pieniądze w jednym ręku, wyprowadzi tenże sport na zwycięską prostą. Oczywiście wszyscy mówcy byli „za", panowała niespotykana w Sejmie partyjna jednomyślność, a w uzasadnianiu zmian brylowali z parlamentarnej trybuny także posłowie PO. Podkreślano słusznie, iż sport, tak ważna dziedzina życia społecznego i publicznego z jego prozdrowotnym aspektem, będzie wreszcie miał swojego konstytucyjnego ministra, co to na posiedzeniach RM co wtorek będzie walczył o kondycję rozwoju wyczynu, masówki, o inwestycje, czyli o pieniądze. Sejm był za, a ówczesny premier Marek Belka (SLD) powiedział wtedy, że nie jest przeciwny temu, aby powstało Ministerstwo Sportu, jednak uważa, że to nie nazwa instytucji decyduje o tym czy ta dziedzina życia jest lepiej bądź gorzej zarządzana. Zasadniczy wpływ na to mają ludzie powołani do kierowania polskim sportem. I to były bardzo mądre słowa dzisiejszego prezesa Narodowego Banku Polskiego.
Teraz mówi się, iż MSiT przetrwa tylko do lipca 2012, a cezurą będzie koniec polsko-ukraińskich mistrzostw Europy, a nie toczące się do połowy sierpnia igrzyska olimpijskie w Londynie. A co zamiast ministerstwa? Pomysły wydają się wielce rozsądne, ale to tylko teoria na razie bez szczegółów. Jak niedawno pisałem wyczyn przeszedłby do Polskiego Komitetu Olimpijskiego, a sport powszechny i młodzieżowy pod skrzydła MSW, albo resortu oświaty. Szkopuł chyba w tym, iż dla takiej wolty trzeba zmienić statut PKOl - historycznego samorządnego i samodzielnego, a nie finansowanego przez państwo, stowarzyszenia wyższej użyteczności publicznej. Teraz to PKOl operowałby transzami budżetowej, państwowej mamony na szkolenie czołówki (dzisiejszy klub Polska - Londyn 2012), dbał o budżety polskich związków sportowych, zajmował się inwestycjami dla potrzeb sportu czy nawet zarządzaniem COS- ami, chociaż znowu słyszę o ich ewentualnej prywatyzacji. W tej sytuacji w PKOl poza aparatem urzędniczym od wymienionych spraw musiałby być w strukturze władz nie wybieralny, tylko mianowany hiperzarządca pieniędzmi przekazywanymi z budżetu. Tylko jakby to się miało do autonomii tegoż PKOl?
Czy tak będzie i czy środowisko polskiego sportu tego chce, czy nie chce? To temat do dyskusji, przemyśleń i działania, ale nie w wirtualnym świecie chciejstwa tylko w realiach kondycji państwa. Zmiany chyba jednak będą, co jakby uwypuklają decyzje personalne minister Muchy. Najpierw szefową Gabinetu Politycznego (tu jest odwieczne pytanie o to, po co apolitycznemu w założeniu sportowi Gabinet Polityczny?) została 26-letnia politolog, pani Anna Glijer z Lublina zajmująca się dotychczas przetargami w tamtejszym NFZ. Dwukrotnie startowała w wyborach samorządowych, a po ostatnich parlamentarnych (nr.30 na lubelskiej liście PO) nie dotarła do Sejmu. Jej hasłem wyborczym na plakatach było „Lubię to!", ale co to jest owo „to" nie ustaliła nawet lubelska redakcja „Gazety Wyborczej". W miejsce odwołanego sekretarza stanu Ryszarda Stachurskiego (będzie wojewodą pomorskim) zrazu miał być 29-letni pan Piotr Stec z Lublina, absolwent stosunków międzynarodowych na UMCS i wielbiciel filmu „Miś". Ale nie jest. Potem sportowe tam-tamy dudniły o 32-letnim panu Pawle Karpińskim (PO) z Wrocławia - specjaliście ochrony środowiska, a w końcu I wiceministrem został inny Karpiński - 35-letni Grzegorz absolwent prawa UMK w Toruniu i przewodniczący PO w tym mieście, który w tegorocznych wyborach nie odnowił mandatu poselskiego. Na posterunku trwa jeszcze drugi z wiceministrów -Tomasz Półgrabski odpowiedzialny za sport wyczynowy.
Czy nowe kierownictwo MSiT, ludzie dotychczas choć w małym stopniu nie związani ze sportem, to ekipa „kasacyjna"? Nie wiem. W całości wpisuje się jednak w timbre nowego rządu w którym ministrem sprawiedliwości jest przecież filozof, a transportem rządzi politolog. A może nie zmieni się nic, bo pani Joanna Mucha bodaj w pierwszym wywiadzie po wprowadzeniu na urząd ("Gazeta Pomorska", rozmawiał Rafał Panas) mówi tak: „Pracownicy w ministerstwie szybko doszli do wniosku, że ze mną nie będzie tak łatwo (...). Postawiłam ich na baczność i zmobilizowałam do pracy. Zdiagnozowałam kilka problemów i zorientowali się, że nie będzie łatwo mnie oszukać (...). Nic mnie nie przestraszyło, nie było sytuacji nadzwyczajnych. Już wcześniej miałam w głowie plan, z kim się spotkać i o jakie dokumenty poprosić". Więc się dzieje, wierzę iż z pożytkiem dla sportu, dla polskiej sztangi także.
Na koniec coś z innej beczki. Tydzień temu pisałem o bydgoskich arcyudanych pod każdym względem zawodach CISM i III Memoriale Janusza Przedpełskiego. Wymieniłem nazwiska kilku doskonałych organizatorów całości z Zawiszy, ale pominąłem Jacka Zawadzkiego - starego zawiszaka, dziś prezesa Kujawsko-Pomorskiego OZPC i skarbnika PZPC, który z ważnych powodów rodzinnych nie mógł być na zawodach, ale swoja ważną cegiełkę do nich dołożył....
Jacek Korczak-Mleczko
PS. Treści zawarte w tych felietonach ("Ciężki poniedziałek") są osobistymi poglądami autora. Chętnie odpowiem na każdego maila: rzecznikprasowy@pzpc.pl.