Ciężki poniedziałek (81). O biednych, ale uczciwych i szczerości panny Sylwii
Tak to jest w życiu, iż trzeba komuś wierzyć, że są osoby z piękną przeszłością i biografią, są ludzie tak zwanego zaufania publicznego brylujący przy każdej okazji w mediach. Więc telewizyjny spektakl związany z aresztowaniem (te kominiarki!), postawieniem zarzutów prokuratorskich i zwolnieniem za milionowymi kaucjami bohatera naszego wywiadu - generała Gromosława Czempińskiego i jego domniemanych wspólników w domniemanym łapowniczo-prywatyzacyjnym procederze budzi zarazem i niepokój i smutny chichot. Tym bardziej, iż jednym z bohaterów sprawy jest mecenas Michał T. ongiś doskonały dziennikarz sportowy „Sztandaru Młodych" i „Rzeczpospolitej" z którym miałem przyjemność pracować, a który niedawno temu jako szycha w Wydziale Dyscypliny PZPN był istnym środowiskowym Katonem, ferował wyroki z degradacją zdeprawowanych klubów włącznie i opracował wtedy porażającą szczegółami Białą Księgę o korupcji w polskim futbolu. Jako właściciel znanej kancelarii prawnej zasiadał w radzie nadzorczej Legii, za ponoć 250 tysięcy rocznie wynajmuje jedną z lóż na Pepsi Arenie, czyli mówiąc po polsku na nowym Stadionie Wojska Polskiego przy Łazienkowskiej. Więc to był dla mnie szok, choć wierzę, iż to wszystko jest jednym wielkim, acz bolesnym nieporozumieniem...
Ledwo jednak generał i inni opuścili katowicki areszt, a już wybuchła „bomba podsłuchowa" na piątkowym zjeździe sprawozdawczym tegoż PZPN. Szczegóły, drodzy Czytelnicy-internauci tego felietonu, na pewno znacie, a we mnie zrazu zachwiała się wiara w ludzi; tym razem w ludzi sportu w jego czystej postaci. W prezesa Grzegorza Latę - króla strzelców mundialu 1974 i ozdobę „Orłów Górskiego", niedawnego senatora RP i oficjalnego szermierza walki z korupcją i patologiami polskiego futbolu, człowieka odpowiedzialnego za nasz piłkarski teatr podczas Euro 2012. I małym pocieszeniem jest fakt domniemania przewin oraz inny już ogląd sprawy po wyjaśnieniach „podsłuchiwacza" - pana Kulikowskiego który wycofuje się z oskarżeń (co było do przewidzenia). Bo jednak symptomy piłkarskiego szaleństwa były wcześniej widoczne, a dotyczyły hańbiącej decyzji o zniknięciu orła z koszulek reprezentacji Polski. A ledwie tamtą sprawę odkręcono i przeproszono nas - Polaków; jednakowoż bez żadnych konsekwencji dla pomysłodawcy tego horrendum - pana Gołosa od marketingu PZPN, czy służb prasowych centrali piłki, które nauczały publicznie, iż my wszyscy (od prezydenta Rzeczpospolitej do niżej podpisanego?) „jeszcze nie dojrzeliśmy do takiej zmiany", a już mamy kolejny wstrząs. I jakże szybko skończył się dla pani minister Joanny Muchy okres „wchodzenia w problematykę resortu sportu", bo zamiast dolce farniente z Euro 2012 i Londynem w tle jest proza życia, może będzie kolejna próba (acz po sądowym wyroku) kurateli MSiT na PZPN, chociaż właśnie na tym tak boleśnie sparzyli się poprzednicy pani Joanny - ministrowie Dębski, Lipiec, pani Jakubiak i Drzewiecki. Więc pani minister będzie się teraz hartowała w ogniu i życzę jej sukcesu, chociaż przez ostatnie lata broniłem na różnych łamach samorządnego PZPN przed zakusami centrali sportu licząc, widać naiwnie, na samooczyszczenie i rozsądek gildii futbolistów. No i jak Polska, współgospodarz ME 2012 będzie teraz postrzegana zagranicą?
Co to wszystko ma wspólnego z naszym PZPC? Ano jednak ma i jest ilustracją porzekadła o tym, iż lepiej być zdrowym i biednym, niż chorym i bogatym. Przy PZPN, przy gigantycznych pieniądzach będących w jego związkowym obrocie, przy plejadzie hojnych sponsorów i popularności futbolu oraz iście kosmicznym medialnym publicity, PZPC wydaje się tylko małym trybikiem w machinie polskiego sportu. Małym, ale historycznym, ważnym, bo z sukcesami na pomostach świata i przede wszystkim UCZCIWYM. Firmą zarządzaną zgodnie z literą prawa, którą od lat nie targają żadne afery finansowe czy obyczajowe, chociaż jak to w rodzinie są przecież utarczki, sprzeczki i różnice zdań. Chociaż dla sztangi to żadna pociecha, iż polski sport (czy tylko polski?) deprawują wielkie pieniądze, związana z nimi możliwość korupcji; od kupczenia wynikami po domniemane ustawianie przetargów. I dziwi mnie, iż w mediach nikt nie dywaguje o drugiej stronie tego nieszczęścia, o tym iż prezes PZPN od roku 2010 był w swoim gabinecie podsłuchiwany i nagrywany z ukrytej kamery. Czy to też jest legalne, nawet w sytuacji „wyższej konieczności"?
Mam też prośbę do naszych sztangistek i sztangistów, trenerów i działaczy, aby przeczytali w „Wysokich Obcasach" (dodatku do „Gazety Wyborczej" z ostatniego weekendu- 26/27 listopada) poruszający wywiad pt. „Porzucona, przerzucana, podrzucana. Odejdę, jak będę najlepsza", jaki z florecistką, 30-letnią i utytułowaną Sylwią Gruchałą (to ona na zdjęciach autorstwa Janka Rozmarynowskiego) przeprowadziła pani Magdalena Grzebałkowska. Chociaż rzecz tyczy szermierki i życiowych meandrów Sylwii, to jest on uniwersalny, bo dotyka problemów wszystkich polskich mistrzów sportu - przedstawicieli dyscyplin indywidualnych z ciężarami na czele. Dotyczy pieniędzy, mentalności, sponsorów - a raczej ich szukania, szacunku i lojalności do trenerów i ich wiedzy, tęsknoty za zainteresowaniem mediów i popularnością, znalezienia miejsca w życiu po zakończenia kariery. Już dawno nie czytałem czegoś tak szczerego, interesującego i ożywczego; może dlatego iż powstałego daleko od redaktorów sportowych gazet i sportowych działów codziennych tytułów... Na pytanie „Z czego się utrzymujesz?" pada odpowiedź: „Jestem stypendystką państwa od 15. roku życia. Pierwsze pieniądze przyszły za brązowy medal mistrzostw świata kadetów. 600 złotych miesięcznie". Jest też wiele o tym, iż sportowiec nie może tylko brać, ale musi sam inwestować w siebie! Gruchała mówi: „Po igrzyskach w Sydney zaczęłam udzielać wywiadów dla różnych czasopism. Dwa, trzy razy w tygodniu jeździłam z Gdańska do Warszawy. Wsiadałam w pierwszy samolot o 5.30, tam sesja zdjęciowa, wywiad i tego samego dnia wracałam na trening" Czy dostawała za to pieniądze? „Bardzo rzadko. Ale stawałam się rozpoznawalna. Im więcej było mnie w mediach, tym większe miałam szanse na znalezienie sponsora dla siebie, a potem też dla drużyny. Sportowiec żyje dziś dzięki pieniądzom firm, które na niego stawiają. W szermierce jest duży problem ze sponsoringiem. To nie jest dyscyplina medialna, nie widać naszych twarzy, akcja na planszy rozgrywa się bardzo szybko, w ułamku sekundy, i widzowie nie wiedzą, o co chodzi. Wolą prostsze, czytelniejsze rzeczy, jak piłka nożna". Plan wypalił bo: „Zaczęły się zgłaszać do mnie firmy, reklamowałam kosmetyki, bank, napój energetyzujący, trochę tego było". A w konkluzji Sylwia mówi tak: „ System w polskim sporcie jest popieprzony. Moglibyśmy być dużo lepsi, gdyby pieniądze były dobrze spożytkowane".
Więc proszę nasze i naszych najlepszych z kadry PZPC o refleksje nad tym tekstem i przeczytanie wywiadu w całości, bo chyba każdy odnajdzie tam swoje problemy oraz wskazówki dla siebie, bo indywidualizm i „pijar" szermierki i sztangi są przecież tak podobne. No i sądzę, iż to, co powiedziała w „Wysokich Obcasach" Sylwia Gruchała zostanie także zauważone i na ministerialnym biurku.
Jacek Korczak-Mleczko
Fot. Jan Rozmarynowski