Transmisje pana Leszka
Klan Kołeckich, jest jeszcze przecież Ewelina która uprawiała judo we wrocławskim AZS, wywodzi się jak wiemy z Wierzbna w powiecie oławskim. Pan Leszek od zawsze miał smykałkę do spraw związanych z techniką radiowo-telewizyjną, w tejże specjalności ukończył technikum w podwrocławskiej Czernicy. I był sport. Najpierw fascynacja gimnastyką, potem akrobatyka i treningi w sekcji Budowlanych Wrocław pod okiem Mariana Golemy - dziś profesora i byłego rektora dolnośląskiej AWF, także epizod w roli... kaskadera. No i ciężary, a to za sprawą Aleksandra Friedla - nauczyciela wychowania fizycznego oraz trenera Leszka Bystrzyckiego (we wrocławskim Śląsku), który w roku 1972 przyjął go do grona ćwiczących. Ile przysiadasz? - spytał Bystrzycki. Kołacki zaczął robić przysiady ze 120-kilogramową sztangą na barkach. Ano, widzę, że nogę masz - orzekł trener i obiecał, iż postara się, aby Leszek trafił do „klubowej" kompanii sportowej. Bo przyszedł czas 2-letniej służby i on, wtedy już pracownik Wojskowych Zakładów Radiotechnicznych w Czernicy, poszedł w kamasze. Sportowe szczęście, czyli służba we Wrocławiu, treningi i starty trwała rok, bo przyplątała się kontuzja kręgosłupa i trzeba było sztangę odłożyć na bok. Więc trafił do jednostki w Krośnie Odrzańskim, gdzie był specjalistą od łączności, a własnym sumptem zdobył gimnastyczny drążek i na nim wywijał aż miło... Po wojsku Leszek Kołecki pracuje najpierw w ZURiT w Twardogórze, potem jest Oleśnica i zatrudnienie (jako cywilny pracownik) w garnizonowym węźle łączności. No i są znowu ciężarowe treningi w miejscowej Pogoni, potem w LKS Stacja Hodowli Roślin Polwica. Startuje w wadze lekkiej, rwie 127 kilogramów, podrzuca 155 i wie dobrze na czym polega sport który wybrał. Ale przychodzi uraz prawych żeber, zdrowie już nie to. Jest też coraz mniej czasu na sport, bo Leszek Kołecki się żeni, zakłada rodzinę, na świat przychodzi Szymon, potem Ewelina i Sylwester.
„Dla Szymka i Sylwka byłem tym, który - gdy byli jeszcze dziećmi - namówił ich do ciężarów. Byłem ich przewodnikiem, pierwszym trenerem, opiekunem podczas pierwszych prób i startów na pomoście. Co zrobił Szymon wiemy, a dwa srebrne olimpijskie medale, mistrzostwo Europy, do dziś aktualne rekordy świata - to może naprawdę być powód do dumy i do rodzinnego spełnienia. Marzy się oczywiście triumf Szymka w Londynie, ale akceptuje sytuację jaka jest, bo nie mam przecież wyboru. Więc cieszę się z tego, co było, wiem że mój pierworodny dużo zrobił dla polskich ciężarów, choć byłby dobry także w innych sportach. Bo ma ten tak potrzebny zmysł, koordynację ruchów... Zaś przed Sylwkiem, który do ciężarów trafił przez zapasy i judo, jeszcze wiele do zrobienia, trenuje z kadrą, jest widoczny. Pan już się domyśla, że sport przeplatał się u mnie z innymi marzeniami. Zawsze fascynowała mnie telewizja, elektroniczny przekaz, utrwalanie chwili, obrazu i dźwięku. Marzyłem o pracy w telewizji, nawet na zasadzie przynieś, pozamiataj... I zawsze miałem kamerę, od takiej filmowej-sprężynowej która zarejestrowałem początki kariery dzieci, po profesjonalny sprzęt dnia dzisiejszego. Ale najlepsza nawet kamera sama filmu nie zrobi... Przełomem był czerwiec zeszłego roku i mistrzostwa Polski kobiet w Puławach. Kręciłem swoje DVD z imprezy, a tu podchodzi Dominika Misterska i pyta gdzie to można zobaczyć w Internecie. Bo to jej pierwszy poważny start po urlopie macierzyńskim, rodzina chętnie zobaczyłaby ją w akcji...Gdy odpowiedziałem, że nie ma bezpośredniej transmisji była rozczarowana, prawie zrozpaczona, a mnie było przykro i głupio. Więc się zaparłem, skompletowałem sprzęt, a to trochę kosztowało, i byłem gotów. Zaoferowałem swe usługi i debiut, nie bez oporów od strony organizatora, nastąpił na jubileuszowych, 80. mistrzostwach Polski mężczyzn, w końcu sierpnia 2010 w Opolu. To raptem niespełna rok, a ja już sobie nie wyobrażam innej pracy. Puszczałem do Internetu, na stronę PZPC i Polską Sztangę, w świat już prawie 20 zawodów. Obraz rejestrują 4 kamery. Mam mikser analogowy, monitory, oprócz sieci puszczam także sygnał na rzutnik i nagrywarki. Do tego dochodzą stelaże, z 200 metrów różnych kabli, mikrofony. Całość tego majdanu waży około 150 kilogramów, rozstawienie sprzętu zajmuje bite dwie godziny. Sam realizuję transmisje, miksuję, nie mogę zejść ze stanowiska, bo przecież na pomoście, w sali rozgrzewki, przy stolikach oficjeli ciągle coś się dzieje, nie można nic przegapić, trzeba korygować ustawienie kamer. Czyli sam robię to, co przy transmisjach telewizyjnych czyni cała ekipa realizacyjna. Największy wróg to, powiedzmy, istne kilkunastogodzinne zawody-maratony typu tegoroczna młodzieżówka w Biłgoraju. Wtedy jest znużenie, dekoncentracja i trzeba pić litry kawy... Nie lubię też przeplatanek po których muszę przemontowywać materiał, bo na przykład po zakończeniu danej kategorii powinna być dekoracja zwycięzców, a nie prezentacja następnej. Oczywiście wiele zależy od pojemności i szybkości Internetu w danej sali. No i trzeba nadążać za rozwojem technologii. Pracuję w systemie Super Definition 16/9, a to jest w analogu. Chcę przejść na HD, czyli High Definition i produkować obraz zgodny z formatem naszych telewizyjnych kanałów sportowych. To da się zrobić.Tym bardziej, iż nie samymi ciężarami człowiek żyje i we Wrocławiu współpracuję z firmą transmitującą różne konferencje, a nawet przedstawienia operowe", mówi o swej pracy Leszek Kołecki.
Dodajmy, iż internetowe transmisje live to nowość w świecie sztangi, a Polska jest tak bardzo widoczna. Liderujemy chyba także w tej materii wśród polskich związków sportowych. Bo nadszedł czas internetowego przekazu.
Jacek Korczak-Mleczko
Zdjęcia Jan Rozmarynowski