Widzenie ciężarów
Czy ciężary to sport z przyszłością, czy jest progresywny i zawsze będzie w olimpijskiej palecie dyscyplin? Często się nad tym zastanawiam, chce aby było dobrze, ale przecież wszyscy wiemy, iż czas romantyzmu w sporcie nigdy już nie wróci. Na pewno dużym osiągnięciem władz IWF jest doprowadzenie do rozwoju sztangi na wszystkich kontynentach, poszerzenie geografi ciężarów, których matecznikiem była przecież Europa i USA. Więc cieszy, iż na niedawnych mistrzostwach świata juniorów w malezyjskim Penang jeden ze złotych medali zdobywa reprezentant Ekwadoru, że tak aktywna i pełna sukcesów jest Azja. Jest oczywiście pytanie, czy ów rozwój ilościowy przekształci się w jakościowy. Oby tak, bo to oczywiście wzmocni całą dyscyplinę, uczyni ja naprawdę popularną, widoczną.
Mamy oczywiście, bo jakby inaczej, swoją zmorę, czyli kwestię dopingu. Tutaj działalność i dyscyplinarne orzecznictwo musi być bezlitosne, wszyscy traktowani równo. Ale mam wrażenie, iż w niektórych przypadkach nagina się regulaminy, faworyzuje niektóre państwa mające, powiedzmy, większą siłę przebicia. Stąd za trzy wpadki koksiarskie jedni mają roczną karencję, inni płacą i show toczy się dalej. Wszystko to jest oczywiście igraniem z ogniem, bo przy konkurencyjności dyscyplin olimpijskich - a wiele nowych chce zaistnieć w programie igrzysk - w razie powtarzających się przypadków dopingu ciężary pierwsze pójdą pod nóż, co przecież już im groziło. A wypchnięcie sztangi poza olimpijski nawias oznaczałoby ich agonię.
Innym niepokojącym zjawiskiem, a obserwuję iż narasta ono w Polsce od lat, jest odpływ kibiców z ciężarowej widowni; tym bardziej zastanawiający, bo mamy przecież prawdziwe gwiazdy... Oczywiście ludzie są wygodni, jest przekaz telewizyjny, ale tylko od wielkiego dzwonu, są transmisje w Internecie. Ale to tylko część prawdy. Przyczyną jest to, szczególnie w polskim wydaniu, iż zawody są za długie, zamiast dynamicznego widowiska jest wielogodzinny maraton, jest za duża ilość startujących, zbyt duże dysproporcje umiejętności. Tu potrzebne są reformy, chociaż nie da się uczynić tak, jak choćby w siatkówce która wyzwoliła się z niekończących się meczów dzięki rewolucyjnym zmianom w zasadach gry, w punktowaniu setów. Osobna sprawa to sędziowanie, pilna konieczność iście aptekarskiego wyłapywania docisków, wyeliminowania skandali przy stoliku, jakich wiele było choćby podczas niedawnych mistrzostw Europy w Kazaniu.
Osobne, arcyważne zagadnienie dotyczące polskiej sztangi to pozyskiwanie sponsorów i rozwinięte, przychylne public relations. To są oczywiście naczynia połączone i wydaje się, iż z tej drogi nie ma odwrotu. Bo teraz świat jest taki, jakim go widzą różni pisarze i media elektronicznie, bo dzisiaj być to znaczy być postrzeganym. Mówiąc szczerze to nie zmieniło się od starożytności, bo przecież Neronowi przypisano, iż podpalił Rzym i przyglądał się pożodze łkając przy dźwiękach cytry, chociaż wiadomo, iż kiedy miasto płonęło był 40 kilometrów od niego... Ale Neronowi zaserwowano wtedy tzw. czarny pijar i chyba nigdy nie wyzwoli się z tego podpalactwa... Więc szukajmy kontaktów z mediami, zabiegajmy o pokazywanie ciężarów i najlepszych zawodników, przyciągajmy dziennikarzy, szukajmy sponsorów, stosujmy różne formy zachęty i, nazwijmy to, zmiękczania. To jest duże wyzwanie, bo teraz sportowe media są niestety w większości nastawione na sensację, na szukanie jej z wszelką cenę, często na publikację artykułów jątrzących i skłócających środowisko czy zawodników z trenerami. Ja nie muszę wymieniać przykładów, bo wszyscy wiemy jak bywało. A przecież jeszcze niedawno temu była grupa żurnalistów lubiąca i sztangę i jej ludzi, znającą się na rzeczy, regularnie analizująca na łamach to, co w Polsce i świecie dzieje się w poszczególnych kategoriach wagowych, oceniająca nasze szanse na międzynarodowej arenie, jeżdżąca na zawody.
Teraz jest inaczej i to mnie czasami jeszcze dziwi, bo przecież na rok przed igrzyskami w Londynie podnoszenie ciężarów jest jedną z naszych dyscyplin wiodących, a mistrzowie świata - Marcin Dołęga i Adrian Zieliński walczyć będą o olimpijskie złoto; boję się tylko o to, żeby ciągle rozwijający się Adrian nie dusił zbyt dużo do limitu 85 kilogramów... Dla mnie, a nie wynika to wcale z przesadnego optymizmu, szanse na medale ma także Arsen Kasabijew, śledzę postępy młodszego z Zielińskich - Tomka, są jeszcze Krzysztof Szramiak, Krzysztof Zwarycz... No i może opatrzność pozwoli jeszcze raz błysnąć Szymonowi Kołeckiemu, który ostatnio... śni mi się po nocach, tak samo jak jego historyczne złote szanse, jak niewykorzystane okazje naszej sztangi poczynając od olimpijskiej Atlanty 1996, jak inne medale które uciekły...
Mam więc nadzieję, iż z Londynu sztangiści wrócą z tarczą, a do igrzysk ostatecznie ucichnie, zostanie zażegnany konflikt pomiędzy EWF i IWF, że zwycięży skromność, przyzwoitość, uczciwość, bo awantury na szczytach ciężarowej władzy są zgubne dla dyscypliny. Zaś wciąganie w ten konflikt Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, pretensje niektórych pod adresem tego gremium, to droga do samozatracenia się, do wyrzucenia - właśnie z tego powodu - ciężarów z programu igrzysk. Ale wiem też, iż prezes PZPC Zygmunt Wasiela dobrze sobie radzi w owych meandrach światowych i europejskich władz, a to dzięki konsekwencji i federacyjnej, mądrej dyplomacji.
Przyszłość sztangi? Trzeba oczywiście myśleć perpektywicznie, dbać o nabór, o narybek, wspierać małe kluby i trenerów-pasjonatów wykonujących naprawdę dobra robotę. Tak, jak w rodzinnie bliskim memu sercu Myśliborzu, gdzie młodzi wychowankowie Ryśka Nasiłowskiego są reprezentantami Polski, jeżdżą po świecie. Nie wolno gubić talentów, które wsparte pomocą rodziców, rozumnym szkoleniowcem-pedagogiem i wolą sukcesu mogą tak wiele osiągnąć. A przyszłość podnoszenia ciężarów, coraz lepsze wyniki, nowe rekordy? Abstrahując od manipulacji będzie ona związana z genetyką, bo są przecież cechy predysponujące do sztangi, na pomostach jest wiele przykładów całych klanów rodzinnych, gdy w ślady ojca idzie syn lub córka. I wcale bym się nie zdziwił, gdyby przyszłymi mistrzami byli właśnie ci, których rodzice też są lub byli championami sztangi".
Notował Jacek Korczak-Mleczko