„Chełmek”
„Chełmek" był dobrym sztangistą, który nie miał szczęścia. Pamiętam Go z tamtych lat, gdy dźwigał ciężary na mistrzowskim poziomie odkąd w nowodworskich Żuławach trener Lech Mojsiewicz wytłumaczył Mu o co tu chodzi. Był wielokrotnie na pudle mistrzostw kraju, raz na najwyższym jakby na przekór temu, iż w dzieciństwie stracił palec i nie miał przez to mocnego chwytu. Gdy w roku 2000 był pewniakiem na igrzyska olimpijskie w Sydney przytrafiła się ciężka kontuzja kolana i kres marzeń o zawodach życia. Był kadrowiczem którego za wzór pracowitości stawiał trener Ryszard Szewczyk, podporą bydgoskiego Zawiszy do czasu słynnego kryzysu tego wojskowego klubu, a zanim ten się odrodził skończył studia i znalazł wspaniałą przystań w Mroczy, bo zaufał Mu prezes Henryk Szynal, a On to zaufanie spłacił po stokroć. To wtedy odkrył, iż bycie trenerem, wyszukiwanie talentów i praca z nimi to jeszcze większe wyzwanie, niż bycie zawodnikiem. Wyzwanie, wiedza, odpowiedzialność, stres, ale także wielka radość z sukcesów swoich podopiecznych.
Jako trener miał szczęście, bo trafił w Mroczy na prawdziwy skarb, na Adriana Zielińskiego, który jest mistrzem świata, a to On niespełna rok temu w Antalyi poprowadził go do złota i do przyznawanego przez „PS" tytułu największego polskiego sportowego odkrycia 2010 roku. Więc „Chełmek" zaistniał przy kadrze , asystował Mirkowi Chorosiowi, a gdy Zieliński został powołany do elitarnego Klubu Polska -Londyn 2012 to Jego wybrał swoim wiodącym trenerem. I Chełmowski miał tylko jeden cel i jedno marzenie. Zrobić wszystko i postępować mądrze, tak aby Adrian drogą wiodącą przez MŚ w Paryżu 2011 dotarł na złote podium w przyszłorocznym olimpijskim Londynie. On wierzył, iż tak się stanie, a sukces Adriana będzie także jego rekompensata za tamto Sydney, nagrodą za wszystkie lata jakie spędził obok sztangi. No i ostatnio prowadził także Arsena Kasabijewa, który mając indywidualną ścieżkę przygotowań także poprosił o opiekę Chełmowskiego. I nie da się ukryć, iż Jego odejście może skomplikować ten proces przygotowań do igrzysk, bo śmierć Irka to także potężna trauma dla Adriana. Bo były między nimi wręcz rodzinne, pokoleniowe relacje. Bardziej jak między starszym, a młodszym bratem, a nie jak pomiędzy trenerem i zawodnikiem. I to dawało doskonały efekt.
W ostatnich tygodniach spotykaliśmy się często. W Spale podczas zgrupowania kadry przed ME w Kazaniu szalał na sali wraz z Adrianem i Tomkiem Zielińskimi, nawet fryzury mieli takie same; „na lekkiego Irokeza". Potem byłem w Mroczy na ligowych zawodach i zobaczyłem jaki ma mir, jak mrotecki ośrodek PZPC to jego żywioł i królestwo. Miesiąc temu dyskutowaliśmy w Biłgoraju na młodzieżowych mistrzostwach Polski skąd wraz z kadrowiczami jechał na relaksująco-treningowe zgrupowanie na chorwackiej wyspie Krk. A przecież, mniemam, już wtedy, tak niedawno temu musiał wiedzieć o chorobie... Wrócił d Mroczy i Bydgoszczy niespełna dwa tygodnie temu i stało się najgorsze...
Polskie ciężary, cały nasz sport poniósł wielką stratę. Straciliśmy trenera, który wydawało się, iż będzie przez długie lata szkoleniowcem naszych najlepszych, da reprezentacji stabilność i sukcesy, przekaże zawodnikom swą wiedzę, organizacyjny zmysł, dowcip, pasję i uśmiech. Ale tak się niestety nie stanie.
Bo zły to rok. Dwa miesiące temu pożegnaliśmy Waldemara Baszanowskiego, krótko po nim odszedł Jan Hawrylewicz i wydawało się iż dość już tych żałobnych chwil. Więc nie tylko ja nie mogę się pogodzić, iż znowu śmierć wyrwała jednego z nas, że wezwany został 37-latek wydając y się okazem zdrowia i energii.
Pożegnamy Irka w sobotę na nowodworskim cmentarzu, gdzie spoczywa także legenda polskiej sztangi - Mietek Nowak, którego miałem zaszczyt znać dobrze, pisać o nim i odwiedzać podziwiając jego gawędy i plastyczne pasje. Teraz koło się zamknęło i to w tak nieoczekiwanym momencie.
Jacek Korczak-Mleczko