Ciężki poniedziałek (58) Larum akademickie
Zrobił się lekki galimatias, bo powstał bardzo pojemny „obszar kształcenia w zakresie kultury fizycznej” w którym znajdują się specjalizacje, czyli sport, wychowanie fizyczne, marketing sportowy, turystyka, rehabilitacja… Pomysłowość ludzka nie ma jednak granic, bo słyszałem iż na AWF w Białej Podlaskiej można studiować kierunek nazwany kosmetologią. Ale to już nawet nie dziwi w czasach, gdy fryzjer to teraz „stylista włosów”, przy ulicy na której mieszkam mieści się „międzynarodowa klinika paznokcia” a taniec na rurze ma aspirować do miana dyscypliny olimpijskiej zaś jedna z naszych wyginaczek posiada w sobie pokłady „lewicowej wrażliwości społecznej” i ma z listy SLD kandydować do Sejmu. W kształceniu dla potrzeb sportu umyka gdzieś rzecz najważniejsza, czyli wypuszczanie w świat wykwalifikowanych trenerów danej dyscypliny. Odniesienia historyczne i owszem są, bo przecież były tak zwane polskie szkoły trenerskiej. To cała ekipa szkoleniowców lekkoatletycznego Wundertemau – od Jana Mulaka po fachowców od poszczególnych konkurencji, to oczywiście szkoła ciężarowa Augustyna Dziedzica i Klemensa Roguskiego, to bokserzy od Feliksa Stamma i jego następców, pięcioboiści od Bolesława Bogdana i Zbigniewa Pacelta, czy polska szkoła szermierki skupiająca trenerów-arcyspeców od wszystkich broni. A czy czas nowatorskiej piłkarskiej kadry czasów Kazimierza Górskiego, Jacka Gmocha i Antoniego Piechniczka wsparty nauką z warszawskiej AWF nie był czymś szczególny i na dzień dzisiejszy niestety niepowtarzalnym?
Abyśmy wykształcili świetnych trenerów podnoszenia ciężarów – tych od pracy z młodzieżą po tych od reprezentacji Polski – potrzeba szerokiej oferty i dobrych akademickich nauczycieli. A co jest? Warszawska AWF – niegdyś prawdziwa kuźnia sztangistów od lat nie prowadzi specjalizacji ciężarowej(jedyna w kraju jest w Białej Podlaskiej), uczelniany AZS nie ma nawet ciężarowej sekcji, a jedyny na Bielanach ślad mocowania się z ciężarami to prywatny klub nastawiony na powerlifting i prowadzony przez pracownika uczelni. Dawniej na Bielanach prawie każdy student był czynnym sportowcem, uczelniane teamy występowały we wszystkich I ligach gier zespołowych, a AWF była miejscem tętniącym cały dzień sportowym życiem. Był jakiś etos AWF, przekonanie o sile i charyzmie tej uczelni, coś co przypominane jest juz tylko podczas koleżeńskich zjazdów dawnych roczników i kultywowane przez organizacje stołecznych awuefiaków rozsiane po całym świecie. Teraz studia na AWF-ach są wyzbyte ze wszelkich sentymentów, miłości do sportu i fascynacji nim. Jest głównie chłodna kalkulacja. Kilka lat temu czytałem wyniki badań odnośnie zawodowej drogi jednego z roczników gdańskiej AWFiS. W wyuczonym zawodzie rok po zdobyciu dyplomu pracowało bodaj tylko 15 procent absolwentów, a reszta robiła zupełnie co innego i to wcale nie powodowana bezrobociem w swej wyuczonej profesji. Czy to normalne skoro większość studentów AWF-ów deklaruje, iż wybrało te uczelnie głównie dlatego, iż studia tam są lekkie, łatwe i przyjemne. Dlaczego tak wątła jest polska nauka o sporcie, dlaczego - choćby w sprawach dotyczących treningu ciężarowca – nie ma giełdy naukowych nowinek. W dobie tak fantastycznego rozwoju biologii, technik informatycznych, odkryć medycyny, biomechaniki i tego wszystkiego co daje naukowe podstawy treningu tak mało jest przenoszone do praktyki – także tej potrzebnej w olimpijskich przygotowaniach sztangistów. Czy pokutują tu skutki decyzji i pragnień akademickiego środowiska od sportu, które tak bardzo pragnęło aby wyzwolić się spod kurateli sportowej władzy i przejść pod skrzydła Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, gdzie „sportowcy” traktowani są na zasadzie przysłowiowej ostatniej kolejności odśnieżania. Miejsce AWF jest według mnie w strukturze Ministerstwa Sportu i Turystyki – bo to jest wspólnota celów, szczegółowej polityki kształcenia kadr i relacji finansowych także.
Do napisania powyższego skłoniła mnie także lektura tygodnika „Wprost „ (nr.22/2011 z 30 maja) i opublikowany w nim ranking szkół wyższych. Sporządzony został na podstawie danych odnośnie liczby kierunków, liczby studentów i doktorantów, liczby profesorów i doktorów habilitowanych, aktywności naukowej kadry, wielkości środków pozyskanych na badania, udziału w przychodach pieniędzy z budżetu. W sumie dało to 35 punktowanych wskaźników, a udział w rankingu był dobrowolny – należało wypełnić i odesłać specjalny kwestionariusz.
Wyniki nie są korzystne dla sportowych uczelni. W rankingu uczelni publicznych zwycięski Uniwersytet Warszawski zgromadził 249,43 pkt. Najlepsza z AWF-ów (na miejscu 31. – 109,56 pkt.) jest krakowska uczelnia im. Bronisława Czecha, na miejscu 32. warszawska AWF Józefa Piłsudskiego -104,16, na 34. AWF w Poznaniu – 101,63, a… ostatnia w stawce 37 uczelni jest gdańska AWFiS im. Jędrzeja Śniadeckiego – 59,43 pkt. W rankingu uczelni niepublicznych (sklasyfikowano 62) najlepsza jest Akademia Leona Koźmińskiego w Warszawie, a na liście nie ma żadnej z kształcących w szeroko rozumianym zakresie kultury fizycznej i sportu!
Czy już trzeba grać środowiskowe larum?
Jacek Korczak-Mleczko