Co u pana słychać? – Marcin Dołęga. Wszystko pod kontrolą
Rozmawiamy w Mroczy kilkanaście minut po twoim pierwszym starcie w tym roku. W barwach Zawiszy Bydgoszcz zrobiłeś podczas II rzutu I ligi - przy wadze 109,2 kilograma - 180 w rwaniu i 211 w podrzucie. Do zwycięstwa w Sinclairze wystarczyły cztery podejścia, był uśmiech i luz. Od kiedy trwał rozbrat ze sztangą?
- Po mistrzostwach świata w Antalyi przyszedł okres spokoju i - powiedzmy - cieszenia się z już trzeciego tytułu mistrza świata. Więc jesienią 2010 dźwigałem jeszcze udanie w Chełmie na gali imienia Maria Zielińskiego, w Gdańsku wygrałem Memoriał Waldemara Malaka, a sezon zakończyłem 4 grudnia w czeskim Havirovie - na zawodach gdzie był tylko rozgrywany podrzut, a podniosłem 200 kilogramów
Potem był zimowy sen?
- Raczej odpoczynek - fizyczny i psychiczny, ale faktem jest iż przez półtora miesiąca nie dotykałem sztangi. Czy to długo? To zależy od wielu czynników, ale przyznam iż już po dwóch tygodniach poza siłownią zaczęła się tęsknota za sztangą, za jej dotknięciem i mocą, za treningiem i za tym wszystkim czemu poświęciłem przecież już 18 lat życia.
Mamy koniec maja, w listopadzie mistrzostwa świata w Paryżu...
- Zakończyłem pierwszy etap przygotowań i wszystko jest dobrze i wszystko jest podporządkowane nie tyle Paryżowi, co przyszłorocznym igrzyskom olimpijskim w Londynie. Chcę tam wygrać, jestem wymieniany w gronie faworytów do złota, to moje marzenie, o tym tylko myślę. Na to „chucham i dmucham". Teraz wraz z kadrą narodową jadę na zgrupowanie na chorwacka wyspę Krk, potem będzie praca w Cetniewie, Giżycku, w Spale...To jest mój plan i od niego nie odstąpię, więc chciałbym wyjaśnić, iż nie przewidywał on startu na mistrzostwach Europy w Kazaniu. Nie byłem też w Spale na obozie kadry przed kontynentalnym championatem, nie chciałem rozpraszać tych, którzy pojechali potem do Rosji. Ja naprawdę się nie alienuję, nie unikam startów tylko realizuje to, co sobie założyłem. No i oczywiście na taka formę przygotowań i polityki startowej mam przyzwolenie sportowych władz i PZPC, nie ma żadnej samowolki, jest realizacja ustaleń.
Jesteś członkiem elitarnego Klubu Polska -Londyn 2012, grupy pod ministerialnym okiem której stworzono optymalne warunki przygotowań do igrzysk.
- To zobowiązuje i daje stabilny spokój, chociaż wokół Klubu także narosło trochę nieporozumień. Jeśli chodzi o finanse to otrzymuje najnormalniejsze stypendium sportowe, nie ma żadnych ekstra wypłat. Pieniądze oczywiście są, ale inwestowane w coś, co nazwałbym moją infrastrukturą przygotowań. Czyli w opiekę medyczną, odżywki, udział w zgrupowaniach, indywidualny tok przygotowań oraz w to, iż mogłem wybrać-zaproponować osobę trenera z którym będę współpracować aż do startu w Londynie. W moim przypadku oficjalnie i z kontraktem jest to pan Jacek Chruściewicz, który znam mnie bodaj od... 12 roku życia, z którym przepracowałem, z przerwami, 8 lat. I to on jest teraz ze mną podczas treningów w Siedlcach czy Bydgoszczy i nie wyobrażam sobie, iż to nie on mógłby mnie prowadzić podczas olimpijskiego startu. Trener Chruściewicz musi jechać do Londynu
Mieszkasz w Siedlcach, matecznik masz w Łukowie, od ponad roku jesteś zawodowym żołnierzem - reprezentujesz bydgoskiego Zawiszę.
- Życiowe plany wiążę z Bydgoszcz, mam tam obiecane mieszkanie. Ale nie ma pośpiechu, niecierpliwości, wszystko przyjdzie z czasem, na wszystko przyjdzie kolej. Przy okazji chciałbym wyjaśnić nieporozumienie wynikłe z tego, iż nie było mnie w Warszawie podczas niedawnych mistrzostw klubów wojskowych i pucharu imienia generała Gilarskiego. Odnośnie startu to patrz wyżej, bo sezon miałem zacząć w Mroczy i tak się stało, a akceptowali to moi przełożeni. Odnośnie nieobecności to nikt mi nie wysłał zaproszenia, a telefoniczna informacja na 48 godzin przed zawodami raczej nie przystoi w przypadku trzykrotnego mistrza świata. Ja oczywiście nie jestem żaden zarozumialec, ale zawodników trzeba szanować...
Z tego co wiem 8 sierpnia we Władysławowie-Cetniewie będziesz jednym z bohaterów XII edycji Alei Gwiazd Sportu, który odsłoni swoja gwiazdę.
- To dla mnie wielkie wyróżnienie i honor, iż znajdę się w tym gronie, będę miał swoją gwiazdę. I będę czwartym ze sztangistów - po Waldemarze Baszanowskim, Ireneuszu Palińskim i Zygmuncie Smalcerzu, który dostąpi tego honoru. Wymienieni to złoci medaliści olimpijscy więc jest dla mnie kolejne wyzwanie. Czyli znowu wracamy do Londynu 2012...
Dwa, trzy starty w roku, takie na pełen gaz. W porównaniu z innymi dyscyplinami sportu, choćby lekką atletyką, to mało. Stąd trudności ze stałą obecnością w mediach, zdobywaniem sponsorów i czymś, co nazwijmy marketingiem podnoszenia ciężarów.
- Podnoszenie ciężarów to specyficzny sport, który zmieniał się przez ostatnie lata , tak samo jak przybywało kilogramów na sztandze. I nie da się przygotować kilku szczytów formy. Z drugiej strony jeśli nie liczyć startów w kraju, mistrzostw świata czy Europy, to w kalendarzu nie ma innych imprez w których rywalizowaliby najlepsi z najlepszych. Według mnie federacje IWF i EWF są chyba zbyt pasywne, bo przecież mógłby powstać cykl zawodów, powiedzmy, Pucharu Świata. Impreza na najwyższym światowym poziomie, ale w rodzaju show i ze znaczącymi nagrodami. Bo nie bójmy się mówić o pieniądzach, one są potrzebne także sztangistom, a krezusami przecież nigdy nie byliśmy i nie będziemy.
Bardzo dziękuję za rozmowę
Rozmawiał Jacek Korczak-Mleczko
|