Ciężki poniedziałek (51) Strach przed niszą
Tym bardziej, iż mieliśmy wysłuchać prelekcji i dyskutować nad metodami efektywnego budowania wizerunku i zarządzania klubem/związkiem sportowym, o wykorzystaniu dostępnych narzędzi z naciskiem na kreowanie własnego wizerunku, o małym wkładzie finansowym w kreowaniu związku jako nowoczesnej marki czy o różnych możliwościach pozyskiwania funduszy. A co to jest ta przeklęta nisza? W najciekawszym wystąpieniu dnia mówił o tym dr Stanisław Pogorzelski z Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Gdańskiego doradzający też jako członek zarządu „niszowcom" z Polskiego Związku Rugby. Bo w sporcie są równi i równiejsi. I tak o tym, czy dana dyscyplina jest postrzegana jako mało popularna, czyli niszowa decydują następujące oczywiste czynniki: ilość kibiców na zawodach, ilość zarejestrowanych zawodników, ilość i stan obiektów, budżet, sukcesy sportowe oraz obecność w mediach. W tym układzie o wiele łatwiej jest (powinno być) dyscyplinom, które są w programie igrzysk olimpijskich, chociaż czasami to bardziej teoria niż praktyka.
Owa nisza jest oczywiście pewnym skrótem myślowym, bo kryteria są bardzo elastyczne. Ale żeby egzystować na sportowym rynku trzeba ponoć pamiętać, i „biznes to biznes" i to niezależnie od skali dyscypliny. Bo w każdej, usłyszałem, da się wygenerować przychody! Usłyszałem też iż kończy się czas pełnego mecenatu państwa nad sportem, co akurat miłą nowością niestety nie jest. W Polsce nadchodzi czas, gdy głównym źródłem finansowania sportu będą środki sponsorskie i wpływy z marketingu, a klub/związek musi przyciągać dobrodziei sprzedaniem swojej marki towarowej (a taka jest PZPC), musi sprawić aby polubiono jego wizerunek. Ba! W myśl tego co usłyszałem w Poznaniu kluby/związki powinny przekształcać się w biznesowe firmy działające w spójnym środowisku. Zaś miarą sukcesu jest... milion widzów przed telewizorem, tysiące kibiców na sali i garść medali przywiezionych z wielkich imprez.
Związek sportowy chcący się wybić na popularność i finansowa stabilność musi, przekonywał doktor Pogorzelski, propagować znajomość danej dyscypliny, pozyskać sponsora generalnego i sponsorów lokalnych, umieć wykorzystać tzw. postać czyli w wypadku PZPC ludzi pokroju Marcina Dołęgi, Szymka Kołeckiego czy Adriana Zielińskiego, dbać o stalą obecność w mediach, stworzyć choć jeden wiodący tytuł prasy specjalistycznej i grupę dziennikarzy znającej te dyscyplinę. Bo sukces sportowy danego zawodnika nie poparty sukcesem marketingowym i mistrza i związku jest tylko osiągnięciem iluzorycznym, tkwiącym w owej sportowej niszy. Jeśli zaś organizujemy duże, znaczące zawody to trzeba dbać o dziennikarzy, przyciągać na trybuny VIP-y i - uwaga - tzw. celebrytów, mieć „partnerów mediowych" i atrakcje (konkursy, loterie..) wokół imprezy. Jest wreszcie kwestia sprzedaży biletów i, jak usłyszałem, wyzbycie się przyzwyczajeń do darmowego wstępu. Bo „c zegoś, co dostajemy za darmo nie cenimy tak, jak coś za co zapłaciliśmy", a wejściówki niechaj będą i po 5 złotych...
Co jeszcze? Ano materiały i gadżety służące kreowaniu wizerunku związku, jego działalności i siedziby. Czyli logo i nazwa, czapeczki, koszulki, kalendarze, kubki, długopisy, „smycze" i pendrajwy. Wreszcie wykorzystywanie wizerunku czołowych zawodników, promowanie wydarzeń i produktów sponsorów.
Inni prelegenci (z agencji reklamowych i „producenci" oraz moderatorzy stron internetowych) zwracali uwagę na fakt „kreacji danego sportu nie tylko na bazie wyniku". Tu fundamentem jest właśnie strona internetowa zawierająca newsy, komentarze, filmy, reklamy, historię związku i jego ludzi, przepisy i zapowiedzi imprez. Dowiedziałem się też, iż stronę internetowa warszawskiej Legii przygotowuje codziennie 15 zatrudnionych przez klub redaktorów...
Na koniec dość przewrotna dygresja. Zgodziliśmy się bowiem, iż owa niszowatość jest w Polsce praktycznym problemem i zmorą... wszystkich dyscyplin, bo tak naprawdę na rynku istnieje tylko piłka nożna, a fakt iż nie ma ona od lat żadnych międzynarodowych sukcesów jest bez znaczenia. W Polsce mamy terror futbolu zgarniającego z rynku gros finansów, a innym czasami się udaje. Tak jak lekkoatletom, siatkarzom (ale to już wspomnień czar?), czy piłkarzom ręcznym bo przecież jeszcze 5 lat temu ta gra w medialnym odbiorze była pojęciem zgoła abstrakcyjnym. Bo, tak naprawdę w różnych telewizja sport nikogo nie obchodzi. Liczy się tylko jak „toto" sprzedać, mieć zysk z reklam. Sport jest niestety takim samym towarem, jak proszek do prania czy usługi komórkowych telefonii, a na antenie królują „Pudzian" i mordobicie z żelaznej klatce. Więc ja trochę czarno to widzę, ale trzeba walczyć i nie dać na lata wepchnąć się do niszy. I jakby na to wszystko nie patrzeć zawsze dojdziemy kwestii zasadnicznej , czyli do pieniędzy. Wierzę jednak, iż sztanga nam nie zardzewieje.
Na razie jednak chciałbym wszystkim miłośnikom sztangi i czytelnikom tej strony złożyć serdeczne życzenia wielkanocne. Zdrowia, Wesołego Jajka i umiarkowanego śmingusa!
Jacek Korczak-Mleczko