Ciężki poniedziałek (43) Zima trzyma, koks i celebryta
Świat jednak nie śpi i nie wszyscy wybrali metodę naszej kadry, która teraz ze Spały przenosi się na treningi do Zakopanego (mistrzowie Adrian Zieliński i Marcin Dołęga harują tymczasem w Bydgoszczy), a kobiety Ryśka Soćki mają teraz w Hiszpanii przysłowiowe „życie jak w Madrycie". Nie wszyscy też szykują formę na ten jeden, jedyny start w roku czyli podczas listopadowych mistrzostw świata w podparyskim Eurodisneylandzie. Taki spostrzeżenia przychodzą na myśl po odwiedzeniu internetowej polskiej sztangi i wiadomości jakie na tym portalu zdobywa i serwuje Marek Drzewowski. Najbardziej zaciekawiła mnie informacja z Iranu, gdzie właśnie odbyły się wielkie krajowe zawody, a najlepsi - medaliści ostatnich MŚ - uzyskiwali wyniki bliskie swych rekordów życiowych. Czyli teraz można pięknie dźwigać, chociaż przecież wszystkie federacje obowiązuje ten sam międzynarodowy kalendarz. Poza tym zawody w Ameryce Południowej, na Syberii, toczy się ciężarowa Bundesliga, swoje robi Skandynawia. Kłopoty jak zwykle w Azji, bo po niedawnych (i tradycyjnych już) wpadkach dopingowych reprezentantów Indii mamy kolejnych ukaranych; tym razem i w dalekim Wietnamie oraz po sąsiedzku; na Białorusi. Pościgi na koksiarzami są więc w ciężarach ciągle na tapecie i jeśli się to nie skończy, to może być wielkie bum (ze stron MKOl), które zachwieje całą dyscypliną. Tym bardziej, iż IWF coraz bardziej wpada w pułapkę błędnego koła. Z jednej strony federacja robi wszystko, aby weighlifting rozwijał się na całym globie, żeby na MŚ startowało coraz więcej krajów, żeby bić rekordy popularności i liczby uczestników i egzotyka - z europejskiego punktu widzenia - była pełna. No i tak się dzieje, ale pokusa rozwoju wśród nuworyszów jest tak wielka, iż natychmiast wybierają chorą drogę na skróty. Bo taka jest widać natura ludzka, a przeciwnikom tej teorii zawsze opowiadam anegdotę posłyszaną kiedyś od Waldemara Baszanowskiego. Przebywał on, przypomnijmy, jako delegat i ekspert tzw. Solidarności Olimpijskiej, na końcu świata czyli w Bora-Bora na Amerykańskim Samoa. I trochę się zdziwił na pierwszym treningu, iż młódź tamtejsza poprosiła go natychmiast nie o opowieść o talencie, pracy i wyrzeczeniach, ale o wskazówki czym i jak się szprycować, aby być dobrym i nie wpaść. Co mówiąc zademonstrowano podręczną apteczkę i fachową literaturę, co za zaliczeniem pocztowym można było zamówić w USA. Mistrz Waldemar opowiadał o tym wielce zatroskany, a teraz - po ponad ćwierć wieku - ów system koksowniczego wybiegu rozwinął się wraz z rozwojem techniki komunikowania. W skali globalnej Internet stał się przecież platformą oferująca wszystko, co dusza zapragnie i to przy zachowaniu anonimowości.
Jednocześnie doping w sporcie jest przedmiotem iście faryzejskich sztuczek. Właśnie czytałem, iż ujawniono wreszcie nazwę leku (zawierającego sterydy), jaki oficjalnie i za zgoda FIS przyjmuje astmatyczka Marit Bjoergen. Preparat ów o 20 procent zwiększa wydolność układu oddechowego i może z tego biorą się te sekundy, które Norweżka regularnie dokłada nieastamtycznej Justynie Kowalczyk. Żeby było ciekawiej to ponad połowa peletonu Tour de France składa się z oficjalnych-leczonych astmatyków, dużo ich wśród pływaków i lekkoatletów. I tylko patrzeć, jak chorzy na astmę wysiłkową pojawia się przy sztandze, bo ona przecież nie gorsza i wyzwoli się z czystej chemii za którą ludy i federacje egzotyczne chłostane są dyskwalifikacjami tudzież karami finansowymi na rzecz IWF. I tu zamyka się błędne koło twórczej popularyzacji podnoszenia ciężarów w skali naszego skołatanego globu. I tu naprawdę trzyma zima...
Teraz z innej beczki. Ano miłośnikom sztangi spragnionym otwarcia sezonu polecam dzisiejszy występ ( w TVP 1, tuż po 20.) naszego Szymka Kołeckiego. Tym razem będzie brał udział w Ogólnopolskim Teście z Historii, który to show poprowadzi trio Babiarz/Chylewska/Kraśko i który to (test) ma nas zbliżyć do stanu wiedzy rodaków dotyczącej własnych dziejów. Obecność Szymka w gronie bohaterów wieczoru wcale mnie nie dziwi. Bo przecież z powodzeniem uczestniczył już w większości programów z udziałem gwiazd; od „Jaka to melodia?" i „Kocham cię Polsko" po - bodaj - telewizyjne Ogólnopolskie Dyktando. Kołecki to bystry, elekwentny showman i tzw. celebryta, który już w okresie swych sportowych sukcesów zaistniał i sprawdził się w rozdzielniku gwiazd zapraszanych do studia. To ciągle najbardziej rozpoznawalny polski sztangista, chociaż po raz ostatni wiedzieliśmy go na pomoście gdy zdobywał srebro w Pekinie 2008, a teraz mamy dwóch mistrzów świata... Więc trzymam kciuki za Szymona i dumam nad tym, kto pójdzie w jego medialne ślady - bo już pora najwyższa. Tylko trzeba się umieć promować.
Jacek Korczak-Mleczko