Ciężki poniedziałek (40) Chudy styczeń
Czytelnik oficjalnej strony internetowej PZPC może się zdziwić odnajdując na niej komunikaty władz związku podobne do wiadomości frontowych; takich z pola walki. Dotyczą one realizacji budżetu 2011, a raczej tego co wokół niego się dzieje. A dzieje się nie najlepiej. Od lat bowiem, o ile wiem, było tak, iż wielkość budżetowych transzy ze sportowej centrali do PZPC ustalano z zakładką na nowy rok, a związek negocjował i walczył o to, aby dostać jak najwięcej. Resort, dysponujący tym co w wyniku realizacji ustawy budżetowej spłynęło doń via ministerstwo finansów, miał oczywiście węża w kieszeni, ale w końcu ustalano sensowny kompromis i w styczniu na związkowe konto spływały pierwsze pieniądze potrzebne na bieżącą działalność i realizację kalendarza. W tym roku PZPC - jako jednostka finansowana całkowicie z budżetu -miał prawo spodziewać się sumy większej niż w roku 2010, bo przecież nasza dyscyplina odniosła historyczne sukcesy i daje szanse na zdobycie w Londynie trzech medali złotych nie wyłączając. Wartości „żądań" PZPC nie podaję, bo nie są mi znane, ale ze związkowych przekazów wiem, iż nie zostały one przyjęte, a propozycje resortu są ponoć niższe od tych za rok 2010. To trochę dziwne, jakby... kara za bardzo dobra pracę. Ale ponoć trzeba zacisnąć zęby, bo tych pieniędzy dla całego sportu jest teraz mało, chociaż oficjalnie słyszy się że nakłady rosną lub są utrzymane na tym samym poziomie. Więc jak to właściwie jest abstrahując od wielomilionowych wydatków na złotego cielca, czyli piłkarskie Euro 2012? Stać nas na finansowanie sportu w dotychczasowym wymiarze, czy nie? Czy kilka lat temu Państwo było bogatsze, czy też gospodarzenie finansami było bardziej profesjonalne? Skąd bierze się zapaść, a podobno o takiej się mówi, Totalizatora Sportowego który w założeniu wyslono po to, aby finansować sport? To są bardzo bolesne pytania i jakby czytelny sygnał o tym, iż nie należy spodziewać się złotego przełomu, a raczej przeorientowywać związki sportowe na zdobywanie funduszy ze źródeł prywatnych, sponsorskich co też i dzieje się w wielu dyscyplinach i prędzej czy później dotrze, oby!, także do PZPC.
Przykre najbardziej jest zaś to, iż w miesiącu styczniu polskie związki sportowe nie miały, co jest precedensem, pieniędzy na bieżącą działalność. Nie wypłacano w terminie stypendium dla uprawnionych zawodników, gaży trenerskich dla coachów kadr narodowych , nie wypłacano pensji pracownikom biura (iście mikroskopijnego..) PZPC, nie regulowane były faktury wystawione przez ośrodki COS itd. Nie da się ukryć, iż Ministerstwo Sportu i Turystyki (właśnie po kolejnej reorganizacji struktury wewnętrznej) działa nieco opieszale, a są pytania o jego siłę finansowego przebicia w hierarchii resortów z których każdy chce ze wspólnego kotła uszczknąć dla siebie jak najwięcej. Z kilku zaprzyjaźnionych związków usłyszałem także opowieści o tym, iż po zapytaniu dotyczącym co teraz trzeba zrobić z tym finansowym frantem młodzi urzędnicy MSiT radzą, aby na czas przejściowy związki starały się o... komercyjne bankowe kredyty. To już brzmi bardzo groźnie.
Sądzę, iż sytuacja o której piszę niedługo się wyklaruje, że alarm zostanie odwołany i wszystko wróci na dawne, sprawdzone i drożne tory. Co nie zmienia faktu, iż PZPC i inne związki muszą zrozumieć (co łatwe), iż tylko strategiczny sponsoring gwarantuje spokój i stabilność, bo pańska-państwowa łaska na pstrym koniu jeździ. Warunkiem pozyskania takiego sponsora są sukcesy (a te są) oraz medialna popularność dyscypliny - tu oczywiście jest dużo do zrobienia. Trzeba się śpieszyć, bo nasz rynek majętnych donatorów też nie jest zbyt obfity...
Oczywiście zawsze łatwo powiedzieć, iż to wszystko co się dzieje to wynik „kryzysu globalnego", bo to najprostsze wyjaśnienie. Tylko ja nie bardzo rozumiem jak to się ma akurat do PZPC - skromnej firmy, która potrafi seryjnie produkować mistrzów świata. Bo iluż my ich mamy wszystkich?
Jacek Korczak-Mleczko