Ciężki poniedziałek (37) Sagi rodzinne i Plebiscyt
Właściwie nie wiem od kogo zacząć... Chyba od bydgoskiej familii Becków - tak pięknie i historycznie zapisanej dla polskiej sztangi. Prawdziwą rodzinną armadą byli na pomostach Ślązacy - bracia Cofalikowie w liczbie pięciu z których największe sukcesy odnosili Hilary i Andrzej, a jeden z nich jako misjonarz dotarł nawet do Papui-Nowej Gwinei i tamże też nie zapominał o swoim ukochanym sporcie. W Warszawie mamy związaną od zawsze z Legią rodzinę Farasiów; ojciec Zdzisław (dziś trener) był jeszcze nie tak dawno temu jednym z najlepszych polskich „półciężkich", a w jego ślady idzie syn Paweł. Drugi z synów - Michał to spec od informatyki i pasjonat ciężarów administrujący portalem www.tytanos.net ulubionym przeze mnie także z tego powodu, iż można na nim obejrzeć galerię fotograficznego dorobku życia Janka Rozmarynowskiego... W kategorii „bracia" do wyboru do koloru. Na czele trio Dołęgów, czyli - według starszeństwa - Robert, Marcin i Daniel, a kim oni są i jaką przy sztandze zajmują pozycję udowadniać i przekonywać nie trzeba. Obok Dołęgów rodem z Łukowa mamy ekstra silny duet braci Zielińskich z uroczego miasta Mrocza, czyli Adriana i młodszą latorośl rodu - Tomasza. W Warszawie mamy też ojca Jacka (trener) i syna (Piotr-zawodnik) Chruściewiczów, których „przebija" chyba wrocławska familia Gorzelniaków. Senior - Marek w latach 1988-2006 zdobył w wagach od 56 do 62 kg aż... 14 tytułów mistrza Polski; jego 17-letni syn Kacper bryluje wśród juniorów kategorii do 56 kg. No i nie dziwota, bo wychował się przy pomoście i pamiętam, iż od dziecka towarzyszył ojcu w czasie zawodów. Z dolnośląskiej Polwicy ruszył w Polskę i świat klan Kołeckich. Ojciec - Leszek to mistrz internetowych transmisji z największych naszych zawodów, kim są synowie - Szymon i Sylwester wiemy doskonale. W Ciechanowie głośno o wychowankach trenera Marka Sachmacińskiego - trzech siostrach Smosarskich (najsłynniejsza Anna), we Wrocławiu były zawodnik, a dziś trener Waldemar Ostapski czuwa nad karierą córki Katarzyny. Jest wreszcie znamienita siedlecka rodzina Soćków na czele z ostoją kobiecej sztangi - trenerem kadry narodowej Ryszardem, pomagającą mu żoną-także trenerką panią Danutą oraz córką Agnieszką, która jako nieliczna z pań robi karierę sędziny PZPC/EWF/IWF i z dobrej strony dała się poznać na najważniejszych imprezach roku; ostatnio podczas MME w cypryjskim Limassol.
Skąd ten rodzinny wysyp? Z jednej stronna pewno tradycja i dobry przykład dany przez rodziców. Z drugiej braterska i siostrzana rywalizacja i sportowa ciągłość. No i chyba także... genetyka wśród ludzi stworzonych do mocowania się ze sztangą. Chociaż uwarunkowania dziedziczne wcale nie sa jednoznaczne. Dlatego kariery na pomoście nie zrobiła (choć próbowała) progenitura mistrza Ireneusza Palińskiego, nie zawojował ciężarów Robert Skolimowski-junior, chociaż jego siostra - nieodżałowana młociarka Kamila podbiła lekkoatletyczny świat. Na razie cieszmy się z tego co mamy. Przed Świętami pisałem na tych łamach o polskiej Rodzinie Ciężarowej, czyli mnogiej wspólnocie ludzi, celów i stosunku do naszej dyscypliny sportu. Przykłady licznych przedstawicieli rodzin prawdziwych są tylko tego jeszcze bardziej miłym dowodem. I niech tak już będzie na zawsze!
Teraz zaś o czymś, co przeraziło mnie jako dziennikarza, kibica i sympatyka sportu. To wyniki 76. Plebiscytu „Przeglądu Sportowego" (i podczepionej do niego TVP) na najlepszego polskiego sportowca 2010. Oczywiście pazurami podpisuję pod pierwszą trójką -Kowalczyk, Gollob, Małysz, ale już pozostałe miejsca to trochę alogiczny misz-masz. To wysoka pozycja panny Włoszczowskiej uprawiającą po mistrzowsku niszowa odmianę kolarstwa i wyprzedzająca Szmala - najlepszego piłkara ręcznego świata, czy obecność w „10" kulomiota Majewskiego (wicemistrz Europy), choć nie dostał się do niej champion kontynentu na klasycznym dystansie 800 metrów Marcin Lewandowski. Nie wiem bardzo skąd tak wysoka pozycja boksera Adamka, który jest... 49. W zunifikowanym rankingu wszystkich wag wszystkich federacji. Rozumiem czar olimpijskiego medalu, czyli brązu drużyny panczenistek, chociaż na torze w Vancouver startowało raptem chyba tylko 8 narodowych ekip. Ale niech będzie chociaż to ponoć tylko zabawa, ale zabawa dla sportowców bardzo poważna bo skłaniająca do zastanowienia się nad tym co, po co , jak robią i czymże wymiernym są ich wyniki.
Podnoszenie ciężarów w tym Plebiscycie zostało, według mnie, po raz kolejny upokorzone. Oczywiście gratuluję Adrianowi Zielińskiemu tytułu Odkrycia Roku, chociaż jego złoto z Antalyi dla prawdziwych fachowców nie było aż tak wielką niespodzianką. No i Adrian jest odkryciem roku, ale w PKOl nagrodę młodych im. Pietrasika przegrywa z panem Kszczotem - brązowym medalista ME na 800 m... Ale co ma powiedzieć Marcin Dołęga, który znowu (już po raz czwarty) zdobył tytuł mistrza świata i znowu nie dostał się nawet do pierwszej „10" laureatów. Ba, a przejrzałem właśnie wszystkie strony internetowe związane z Plebiscytem, nawet nie wiem, które miejsce zajął w końcu Marcin? Co on musi u licha uczynić (poza złotem w Londynie), aby wreszcie mieć satysfakcję skoro igrzyska olimpijskie są raz na 4 lata? Jak on się czuje w takiej sytuacji, bo na pewno nie komfortowo? Czy facet, który rok po roku jest najlepszy w swej specjalności na świecie musi zawsze być w cieniu innych? Marcin trzymaj się, jesteśmy z tobą! No i czy Mirosław Choroś (to z jego reprezentacji w roku 2010 wyszło dwóch mistrzów świata oraz mistrz i wicemistrz Europy) nie może powalczyć o miano Trenera Roku ze szkoleniowcem opiekującym się... jedną, choć wspaniałą, zawodniczką.
Dlaczego tak jest zrozumiałem oglądając w TVP sobotnią transmisję z Teatru Polskiego , z tzw, Gali Mistrzów Sportu. Widowiska w stylu jarmarcznej tandety na jaką nie zasłużyli ani telewidzowie, ani zgromadzony na widowni kwiat polskiego sportu. Żenujące popisy artystyczne, „dowcipy" i „swada" duetu konferansjerów Kurzajewski/Babiarz jakby żywcem przeniesionych do Polskiego z cyrkowej areny na której właśnie prezentują się clowni. Wyłudzanie pieniędzy od telewidzów (sms-y) i niby ostateczne głosowanie, chociaż wszystko już było ustalone. Jakiś kosmiczny nepotyzm skoro jedną z nagród (za transmisje z Vancouver) w swoim Plebiscycie przyznaje sobie właśnie TVP... Zrozumiałem, choć było przecież jakieś głosowanie, że w tym medialnym bezguściu i blichtrze, sportowcy owszem są, ale liczy się głównie sponsorski biznes i jego reklama. Niby wybrano 10 najlepszych2010 i oni są, ale ta lista to głównie Polbank, Lotos, Red Bull, Orlen Team, PGNiG i obuwnicze CCC pana Miłka od panny Włoszczowskiej. Bo to zazębiająca się klasyfikacja sportowców i sponsorów wspartych medialną siłą, gdzie liczy się tylko przekaz telewizyjny. Takie to już czasy, więc nie dziwmy się, że ciężary i ich asy nie przedrą się tam na szczyty bez sponsora strategicznego (patrz wyżej) i bez stałej obecności na wizji.
No i łza się kręci w oku wspominając czasy, gdy TVP nie zmajoryzowała historycznego Plebiscytu „PS". Ale to temat na inne opowiadanie.
Jacek Korczak-Mleczko
Na zdjęciach Janka Rozmarynowskiego tym razem: rodzina Farasiów, bracia Zielińscy, trójka braci Dołęgów, ojciec i syn Chruściewiczowie, Marek i Kacper Gorzelniakowie, Hilary i Andrzej Cofalikowie, familia Soćków, bracia Kołeccy, Marek Sachmaciński i siostry Smosarskie oraz trener Ostapski z córką Katarzyną
|
|