O Mroczy w "Polityce"
Gdy zabrał głos, w oszczędnych słowach, bo lubi konkret, opowiedział, jak dźwignął złoto, następnie były uściski i wiwaty, a tata mistrza, Zbigniew, który specjalnie na tę okoliczność pędził z Holandii, z pracy w rzeźni, ze łzami w oczach wymieniał wszystkich zasłużonych dla karier Adriana i młodszego o rok Tomka. Najdłużej dziękował Dominikowi Mikołajczykowi â lokalnemu łowcy ciężarowych talentów.
POMOCNA DŁOŃ
Dominik Mikołajczyk z zawodu jest rolnikiem, ale niepraktykującym. Szefował za to okolicznym spółdzielniom, pracował też w masarni prezesa Szynala, potem poszedł na swoje, też w przetwórstwie mięsnym. Ma odruch wyciągania pomocnej dłoni, również w stronę przypadków beznadziejnych, obiboków, choć oni z reguły dostają tylko jedną szansę. Niejednego przyuczył do fachu rzeźnickiego, załatwił pracę po znajomości w masarniach na Zachodzie. Ojcu Adriana też.
Za młodu Mikołajczyk dla przyjemności bawił się podnoszeniem ciężarów, a teraz przekonuje dzieciaki, że jeśli chcą skoczyć z Mroczy w świat, to niech się odbiją od ciężarów. Przychodzą chmarą, ale już po dwóch tygodniach pryskają, choć na początku treningi to tylko technika, zabawa z gryfem. Jeśli z 50 zostanie 3, to sukces. Większości się po prostu nudzi, ale Mikołajczyk, choć teraz duma go rozpiera po sukcesie Adriana, nie może odżałować tych, co mieli smykałkę i przerzuciwszy tony żelastwa wyparowali. Za Malwinę zdecydował chłopak, za Mariusza mama, za Tomka sterydy i nieodparte poczucie ważności, czerpane z funkcji bramkarza dyskoteki w Gdyni, za dwóch braci S. wódka, która w domu nie znikała ze stołu.
Adrian też się zbuntował przeciw ciężarom, miał wtedy 14 lat, trenował od 7. Zakochał się i przez rok przychodził na siłownię raz w tygodniu. Wreszcie Mikołajczyk wziął go sposobem i powiedział: świetnie, że się uczysz na piątkach, że chcesz iść na studia, ale z dyplomem będziesz jednym z wielu, a w ciężarach będziesz mistrzem.
Dwa razy nie musiał powtarzać i znów zobaczył przy sztandze Adriana, jakiego dobrze znał: skupionego, zaciętego. Wiedział, że nawet jak nie przyjdzie na trening, to Adrian i tak zrobi swoje, w sali zgasi światło, a jak wróci do domu, będzie siedział przy książkach po nocach. Uparty jest i ambitny â na studia nie musiał iść, ale chciał, bo go nerwy brały, gdy słyszał, że sztanga jest dobra dla głupków.
Ciężarowcy Tarpana wynieśli klub na sportową mapę Polski, a w dowód uznania niedawno otwarto w Mroczy ośrodek przygotowań olimpijskich w tej dyscyplinie â czwarty w kraju. Klub istnieje od kilkudziesięciu lat, rozrywki z poziomu ligi okręgowej dostarcza drużyna piłkarska, a sekcje strzelecka i brydżowa są dla miłośników. W 1997 r. do Mikołajczyka i prezesa Szynala wpadł w gości znajomy trener ciężarowców z pobliskiego Więcborka Henryk Dueskau i rzekł: załatwcie sobie cztery kąty, ja wam dam sztangę, buty i nawet zawodnika do ligi. Będziecie mieć w Mroczy ciężary.
Pierwsze kąty to był pusty sklep, znajoma prezesa Szynala oddała jakieś maty z nieczynnej obory i można było dźwigać. Młodzież rzucała sztangi z takim zapamiętaniem, że któregoś dnia zarwała się pod matami podłoga, a Mikołajczyk, słysząc trzask desek, zdążył tylko pomyśleć, czy niżej nie ma piwnicy. Nie było. Adrian i reszta ferajny przenieśli się do zabudowań popegeerowskich, na parter, ale w końcu przegonili ich stamtąd mieszkańcy z piętra wyżej, bo za każdym rzutem sztangą szklanki i talerze dzwoniły na kuchennych półkach. Potem była jeszcze stara hydrofornia, gdzie był wprawdzie luksus w postaci klozetu, ale brakowało ogrzewania, więc zimą ćwiczyli szczękając zębami. Warunki nieurągające powstały pięć lat temu. Adrian już wtedy zgarniał medale mistrzostw Polski.
O Dominiku Mikołajczyku mówią, że ma rękę i oko do pracy z dziećmi, a te są w niego wpatrzone jak w obraz, bo nie tylko uczy ich dźwigania ciężarów, ale jak trzeba, to buty kupi, kurtkę, wykłóci się w gminie o stypendium, odwiezie autem pod dom, zabierze pod swój dach na tydzień odżywić, jak kiedyś Krystiana Srokę, który na pierwszy trening przyszedł bosy i głodny.
Ale jeśli chodzi o ciężary, Mikołajczyk to naturszczyk, pewnego poziomu nie przeskoczy. Adrian parł do przodu, bił rekordy życiowe, zapamiętał się w tym dźwiganiu bez reszty i trzeba było szukać dla niego fachowca z wyższej półki. Prezes Szynal wiedział, że w Bydgoszczy z zawodnika na trenera przekwalifikowuje się Ireneusz Chełmowski. Adrian był rokujący, Chełmowski miał zapał, dopiero co dźwigał, więc czucie go nie opuściło, nie bał się uczyć i miał coś do udowodnienia paru osobom, które jego decyzję pójścia w trenerkę skwitowały śmiechem.
więcej na polityka.pl
POMOCNA DŁOŃ
Dominik Mikołajczyk z zawodu jest rolnikiem, ale niepraktykującym. Szefował za to okolicznym spółdzielniom, pracował też w masarni prezesa Szynala, potem poszedł na swoje, też w przetwórstwie mięsnym. Ma odruch wyciągania pomocnej dłoni, również w stronę przypadków beznadziejnych, obiboków, choć oni z reguły dostają tylko jedną szansę. Niejednego przyuczył do fachu rzeźnickiego, załatwił pracę po znajomości w masarniach na Zachodzie. Ojcu Adriana też.
Za młodu Mikołajczyk dla przyjemności bawił się podnoszeniem ciężarów, a teraz przekonuje dzieciaki, że jeśli chcą skoczyć z Mroczy w świat, to niech się odbiją od ciężarów. Przychodzą chmarą, ale już po dwóch tygodniach pryskają, choć na początku treningi to tylko technika, zabawa z gryfem. Jeśli z 50 zostanie 3, to sukces. Większości się po prostu nudzi, ale Mikołajczyk, choć teraz duma go rozpiera po sukcesie Adriana, nie może odżałować tych, co mieli smykałkę i przerzuciwszy tony żelastwa wyparowali. Za Malwinę zdecydował chłopak, za Mariusza mama, za Tomka sterydy i nieodparte poczucie ważności, czerpane z funkcji bramkarza dyskoteki w Gdyni, za dwóch braci S. wódka, która w domu nie znikała ze stołu.
Adrian też się zbuntował przeciw ciężarom, miał wtedy 14 lat, trenował od 7. Zakochał się i przez rok przychodził na siłownię raz w tygodniu. Wreszcie Mikołajczyk wziął go sposobem i powiedział: świetnie, że się uczysz na piątkach, że chcesz iść na studia, ale z dyplomem będziesz jednym z wielu, a w ciężarach będziesz mistrzem.
Dwa razy nie musiał powtarzać i znów zobaczył przy sztandze Adriana, jakiego dobrze znał: skupionego, zaciętego. Wiedział, że nawet jak nie przyjdzie na trening, to Adrian i tak zrobi swoje, w sali zgasi światło, a jak wróci do domu, będzie siedział przy książkach po nocach. Uparty jest i ambitny â na studia nie musiał iść, ale chciał, bo go nerwy brały, gdy słyszał, że sztanga jest dobra dla głupków.
Ciężarowcy Tarpana wynieśli klub na sportową mapę Polski, a w dowód uznania niedawno otwarto w Mroczy ośrodek przygotowań olimpijskich w tej dyscyplinie â czwarty w kraju. Klub istnieje od kilkudziesięciu lat, rozrywki z poziomu ligi okręgowej dostarcza drużyna piłkarska, a sekcje strzelecka i brydżowa są dla miłośników. W 1997 r. do Mikołajczyka i prezesa Szynala wpadł w gości znajomy trener ciężarowców z pobliskiego Więcborka Henryk Dueskau i rzekł: załatwcie sobie cztery kąty, ja wam dam sztangę, buty i nawet zawodnika do ligi. Będziecie mieć w Mroczy ciężary.
Pierwsze kąty to był pusty sklep, znajoma prezesa Szynala oddała jakieś maty z nieczynnej obory i można było dźwigać. Młodzież rzucała sztangi z takim zapamiętaniem, że któregoś dnia zarwała się pod matami podłoga, a Mikołajczyk, słysząc trzask desek, zdążył tylko pomyśleć, czy niżej nie ma piwnicy. Nie było. Adrian i reszta ferajny przenieśli się do zabudowań popegeerowskich, na parter, ale w końcu przegonili ich stamtąd mieszkańcy z piętra wyżej, bo za każdym rzutem sztangą szklanki i talerze dzwoniły na kuchennych półkach. Potem była jeszcze stara hydrofornia, gdzie był wprawdzie luksus w postaci klozetu, ale brakowało ogrzewania, więc zimą ćwiczyli szczękając zębami. Warunki nieurągające powstały pięć lat temu. Adrian już wtedy zgarniał medale mistrzostw Polski.
O Dominiku Mikołajczyku mówią, że ma rękę i oko do pracy z dziećmi, a te są w niego wpatrzone jak w obraz, bo nie tylko uczy ich dźwigania ciężarów, ale jak trzeba, to buty kupi, kurtkę, wykłóci się w gminie o stypendium, odwiezie autem pod dom, zabierze pod swój dach na tydzień odżywić, jak kiedyś Krystiana Srokę, który na pierwszy trening przyszedł bosy i głodny.
Ale jeśli chodzi o ciężary, Mikołajczyk to naturszczyk, pewnego poziomu nie przeskoczy. Adrian parł do przodu, bił rekordy życiowe, zapamiętał się w tym dźwiganiu bez reszty i trzeba było szukać dla niego fachowca z wyższej półki. Prezes Szynal wiedział, że w Bydgoszczy z zawodnika na trenera przekwalifikowuje się Ireneusz Chełmowski. Adrian był rokujący, Chełmowski miał zapał, dopiero co dźwigał, więc czucie go nie opuściło, nie bał się uczyć i miał coś do udowodnienia paru osobom, które jego decyzję pójścia w trenerkę skwitowały śmiechem.
więcej na polityka.pl