Ciężki poniedziałek (32) Agata story i lepszy od Małysza
W sobotę w Ciechanowie odbyło się „Pożegnanie Agaty Wróbel" pięknie wplecione w Memoriał Andrzeja Matusiaka; a prezes Jurek Ostrowski umie organizować takie eventy , jak to się teraz u nas mówi z angielska, i nieba przychyli każdemu kto pojawi się w jego mazowieckim grodzie. Przyznam jednak, iż trochę raziło mnie smutkiem, odnośnie Agaty, słowo „pożegnanie", bo przecież to nie my żeśmy się z nią żegnali, tylko ona żegnała się ze sztangą i pomostem. Jest bowiem Agata, a celowo używam czasu teraźniejszego, jedna z najbardziej pełnokrwistych i skomplikowanych postaci całego polskiego sportu. Jej życie, to przy ciężarach i obok nich, to materiał na doskonałą filmowa fabułę, także na dokument obyczajowy z teza i wartką akcją z przygodami. To materiał wielce pozytywistyczny mówiący o sile sportu, miejscu jakie może zając w nim jednostka i o wielu ludziach, którzy sprawili, iż dziewczyna z podżywieckiej wsi odkryła cały świat oraz poznała jak smakują i zwycięstwo i porażka. Chciałbym, aby każdy polski związek sportowy miał zawodniczkę, która zdobywa kolejno olimpijskie srebro i brąz, a tak przecież było w Sydney 2000 i Atenach 2004. Podczas tych drugich igrzysk przez cały rok poprzedzający imprezę była bohaterka ekskluzywnego cyklu telewizyjnej, światowej stacji Eurosport - „Roads to Athens" pokazującego przygotowania do startu dziesiątki faworytów z różnych dyscyplin. Dzień po dniu; w domu, na zgrupowaniach, treningach, zawodach, wszędzie. Wszędzie z kamerą towarzyszył jej redaktor Grzegorz Pajda i były to doskonałe relacje przedstawiające ogrom pracy, zwątpienia i nadzieje w drodze ku podium. Chciałoby się napisać, iż przez minione lata Agata Wróbel była, dzięki sobie i zainteresowaniu mediów, najbardziej znaną przedstawicielką polskiej sztangi i obok Szymona Kołeckiego osobą najbardziej utytułowaną. Na jej medialna korzyść działało wszystko - sylwetka jak na superciężką przystało, oryginalny sposób ubierania się włosy -dredy, śmiałość przed mikrofonem, a w kadrze trenera Ryszarda Soćki wszystkie cechy „przywódczyni stada".
Ludzie ją podziwiali i znali, a ja najbardziej w pamięci zachowam warszawskie mistrzostwa świata 2002, gdy na Torwarze w bezapelacyjny sposób zdobyła tak oczekiwane złoto. To byłą wspaniała impreza ,kudy do niej ostatnim championatom, z doskonałą atmosferą, kompletem publiczności i kobieta w roli głównej. Ale była też inna Agata - trapiona kontuzjami, z zanikającą wiarą w udany powrót na pomost, nieskora do pracy, ponoć kłótliwa i nie zawsze odgrywająca w reprezentac ji Polski tylko pozytywną rolę, co iskrzyło także w siedleckim ośrodku. I to jest także ludzkie, naturalne jako być może przejaw stresu związanego ze świadomością, iż kariera zmierza ku końcowi. Był też słynny, nagły i prawie demonstracyjny wyjazd na saksy do Anglii, praca w sortowni śmieci i próba zaistnienia w polonijnej, londyńskiej rozgłośni radiowej. Były związane z tym brytyjskim incydentem „demaskatorskie" artykuły w naszych brukowcach, kilka niezbyt fortunnych wypowiedzi Agaty, niepotrzebny rozgłos w którym przedstawiano ją jako „ofiarę" nie wiadomo kogo... Na szczęście to się skończyło, PZPC podał jej rękę, był spektakularny powrót do Polski i do kadry, ale - nie licząc kolejnych kontuzji i operacji ręki - okazało się, iż nie wchodzi się dwa razy do tej samej wody, a dwa lata przerwy w treningach są nie do nadrobienia. Więc nie było triumfalnego come back, nie było sukcesu i odpowiedniej ilości kilogramów na sztandze na ME w Mińsku i MP w Puławach, chociaż trener Ryszard Soćko dał jej szansę. Stąd decyzja Agaty, którą szanuję (i decyzję i Agatę) witając jako działaczkę i sędzinę PZPC. I życzę jej, aby robiła to dobrze.
Dzisiaj jeszcze znowu coś o corocznych plebiscytach i pierwsza miła dla naszego środowiska niespodzianka. Oto w rywalizacji 2010 sportowców startujących w barwach Ludowych Zespołów Sportowych wygrał nasz mistrz świata z Antalyi - Adrian Zieliński z Tarpana Mrocza wyprzedzając Adama Małysza dwukrotnie srebrnego w olimpijskim Vancouver. Chociaż to niby taka zabawa, ale bardzo poważna i wymowna jeśli chodzi o popularność i ocenę sportowych osiągnięć. Bo na szczęście liczy się sukces bezwzględny i złoto na piersi niezależnie od show jaki media wyprawiają od ponad dekady z osobą Małysza. W przekazie TVP pan Adam jest bowiem bezprzykładnym rekordzistą , a skoki narciarskie wiodąca dyscypliną - bo która inna na antenie publicznego nadawcy pokazywana jest od wielu sezonów w takim wymiarze: od listopada do kwietnia, dwa albo więcej razy w tygodniu w świątek i piątek w tzw. prime time. No i kto nie wie, kto to jest Małysz, a kto z telepubliczności wie kto to jest Zieliński skoro podnoszenie ciężarów jest w TVP traktowane, delikatnie mówiąc, po macoszemu. Więc tym większy sukces Adriana o czym sobie myślałem podsypiając z nudów podczas transmisji z zawodów PŚ w norweskim Lillehammer, którą na miejscu - co było widać, a co smutne na tym olimpijskim obiekcie - oglądało może z 200 osób z czego połowa Polaków... Więc górą ciężary i Zieliński, który ma bardzo pracowity grudzień, bo już w najbliższą sobotę w Biłgoraju honorowanie triumfatorów rankingu „Złotej Sztangi" minionego sezonu której zdobywcą jest Adrian, a wśród pań Marzena Karpińska z Biłgoraja właśnie. Mama nadzieję, iż śniegi nie przeszkodzą w przybyciu gości i zastanawiam także czy może logiczniej było, nic nie ujmując sprawności organizacyjnej prezesa Zdzisława Żołopy i tajemnic związkowej kuchni, aby uroczystość odbyła się w Mroczy. No i jeszcze przypominam środowisku od sztangi, iż trwa 76 Plebiscyt „Przeglądu Sportowego", a wśród kandydatów są Zieliński, Marcin Dołęga i Arsen Kasabijew. Więc trzeba głosować (kupony, sms-y, Internet), aby ten wspaniały rok polskiej sztangi zakończyć jeszcze jednym sukcesem!
Jacek Korczak-Mleczko
Na zdjęciach Janka Rozmarynowskiego Agata Wróbel - w „rozwoju dziejowym", czyli od spotkania z trenerem Edwardem Tomaszkiem po triumf w warszawskich MŚ 2002, po bliskiego sercu Colina Andersona i sobotnie pożegnanie z pomostem w Ciechanowie