SILNI PANOWIE DWAJ...
Drugi Memoriał Janusza Przedpełskiego - zmarłego przed dwoma laty działacza, przez blisko pół wieku kierującego polskimi ciężarami - zorganizowany 9 października br w Ośrodku Przygotowań Olimpijskich COS w Spale, oficjalnie zainaugurował obchody 85-lecia Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów. W spalskim Parku Pokoleń Polskiego Sportu im. Marii Kwaśniewskiej - Maleszewskiej odsłonięto pamiątkową tablicę dedykowaną patronowi turnieju, a jedną z alejek już wcześniej nazwano „Aleją Ciężarowców", zaś sam Związek otrzymał nowy sztandar. Było dostojnie i uroczyście, nie zawiedli bowiem goście - z kraju i zagranicy. Ale było także bardzo ... sportowo. Rozegrano bowiem zawody, na które zjechało grono czołowych sztangistów świata. To była - jako się rzekło - inauguracja oficjalna, ale nieco wcześniej, w drugiej połowie września, związkowy jubileusz uczczono także inaczej - na sportowo. I temu poświęćmy teraz nieco więcej uwagi.
Oto na mistrzostwach świata w tureckiej Antalyi, nawet jesienią bardziej kojarzącej się Polakom z beztroskim wylegiwaniem się na plaży, morskimi kąpielami, wypoczynkiem, a nie - mozolnym przerzucaniem ciężarowych „fajerek". Tymczasem tam właśnie władze światowej sztangi zlokalizowały - wcale nie pierwszą - międzynarodową imprezę. Imprezę ważną, bo inaugurującą olimpijskie kwalifikacje na londyńskie igrzyska w roku 2012. Mistrzostwa tegoroczne i następne - za rok w Paryżu - de facto rozstrzygną, które państwa i jak licznie będą za niespełna dwa lata reprezentowane na pomoście hali „ExCel". W odróżnieniu od kwalifikacji przed igrzyskami w Pekinie, federacja międzynarodowa krótko przed mistrzostwami w Turcji wymyśliła... modyfikację regulaminu, zgodnie z którą poszczególne związki krajowe najpóźniej na dwa tygodnie przed imprezą musiały wskazać te sztangistki i tych sztangistów, których... zawczasu „spisują na straty". No, może niezupełnie tak to sformułowano, ale... Należało z grona zawodników tworzących pełne ekipy (8 mężczyn, 7 kobiet) wytypować swoistą elitę (6 zawodników i 4 zawodniczki), która będzie na pomoście „punktować" na rzecz poszczególnych reprezentacji. To zaś oznaczało ni mniej ni więcej ale - „odstrzelenie" jeszcze przed startem pozostałych dwóch sztangistów i czterech sztangistek. Czy można wyobrazić sobie bardziej niesportowy gest IWF? Chyba nie, a jednak ma on obowiązywać także za rok w stolicy Francji. Wprawdzie nie podoba się on - i słusznie - działaczom z niektórych państw (w tym podobno również prezesowi PZPC Zygmuntowi Wasieli - wiceszefowi EWF i IWF), ale ewentualne zmiany zasad mogą nastąpić dopiero po londyńskich igrzyskach. Decyzje IWF zatwierdził bowiem MKOl, nie specjalnie chyba przyglądając się ich mało sportowemu wydźwiękowi, a baczący jedynie (?) by liczba występujących na olimpijskim pomoście atletów (156 + 104) ani drgnęła - tego bowiem pilnuje już od dawna. Na mistrzostwach w Antalyi prowadzono więc dwie klasyfikacje - całych zgłoszonych do zawodów ekip oraz tę „olimpijską" (tylko dla wybranych).
Nasze panie Antalyi nie podbiły. W kategorii „48" Marzenie Karpińskiej - naszej wicemistrzyni Europy z Mińska (kwiecień br.)dwubojowe 176 kg dało najwyższe w całej żeńskiej części ekipy - siódme miejsce, ale od najniższego stopnia podium dzieliło Polkę... blisko 30 kilogramów. Blado na tle rywalek z całego świata wypadły także pozostałe nasze zawodniczki. W czołowej dziesiątce znalazła się jeszcze (na 9. miejscu) Marieta Gotfryd (waga do 58 kg). Jej wynikowi - 205 kg - do rezultatu brązowej medalistki (230) także daleko. Szczerze mówiąc - jeszcze przed mistrzostwami mocno współczułem trenerowi kadry Ryszardowi Soćce, widząc jak trudno mu sklecić możliwie silną ekipę na Turcję. Chciałby bardzo, ale... armat brak. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej łudził się, że Agacie Wróbel - naszej ex-mistrzyni świata (Warszawa 2002), srebrnej (Sydney 2000) i brązowej (Ateny 2004) medalistce olimpijskiej - uda się wrócić do reprezentacji. Myślał, że hasło "Antalya" zmobilizuje ją dodatkowo, wszak z tym tureckim miastem wiążą się wcale miłe dla niej wspomnienia. To tam w roku 2001 wywalczyła wicemistrzostwo świata, a rok później sięgnęła po tytuł mistrzyni Europy. Wydawało się, że panna Agata po wznowieniu treningów będzie na najlepszej drodze do udanego comebacku, ale - znów poczęła odczuwać dolegliwości po dawnej kontuzji, a i pewnie sama nie bardzo potrafiła się maksymalnie zmobilizować by realizować program szkoleniowy Soćki. A ten był prosty - „Praca, mozolna praca i jeszcze raz praca". Niestety, na czas - czyli na moment gdy przyszło ustalać skład na MŚ - Agata Wróbel, choć pewnie się i starała, nie osiągnęła poziomu, który stwarzałyby jakiekolwiek nadzieje na udany występ. Narażać zaś utytułowanej sztangistki na międzynarodową kompromitację trener nie chciał. Tylko, że - wobec absencji góralki z Żywca i po wycofaniu się ze sportu Magdaleny Ufnal w kategorii „+75" pozostała nam już tylko Sabina Bagińska. W Antalyi walczyła dzielnie, ale było ją stać na zaledwie 227 kg w dwuboju, co dawało dopiero 17. lokatę. Zwyciężczyni tej wagi - o 6 lat młodsza od Polki Rosjaninka Tatiana Kaszirina zaliczyła 315. Niemałym zaskoczeniem dla obserwatorów ciężarowego podwórka w naszym kraju było powołanie do reprezentacji dwóch zawodniczek powracających po urlopach macierzyńskich. Zarzucano nawet Soćce, że Aleksandrę Klejnowską - Krzywańską (mistrzynię świata w 2001 i Europy - 2002 - oba sukcesy odniesione właśnie w... Antalyi) i Dominikę Misterską - Zasowską zabiera „za zasługi", ale - liczył, że obecność w składzie tych doświadczonych zawodniczek podbuduje ekipę psychicznie, zwłaszcza, że obie zrobiły bardzo wiele by po urodzeniu dzieci możliwie szybko wrócić na pomost. Niestety, tegorocznego startu w Turcji miło wspominać nie będą. Klejnowska ukończyla rywalizację na odległym 18. miejscu (184 kg w dwuboju wobec 230 kg brązowej medalistki) zaś Dominiki Misterskiej po trzech nieudanych próbach w rwaniu - w dwuboju nie sklasyfikowano w ogóle.
W rankingu państw polskie sztangistki znalazły się na tych mistrzostwach na 14. miejscu, a w punktacji „olimpijskiej" nawet o dwie pozycje wyżej i gdyby tę lokatę utrzymały także po MŚ 2011 - do Londynu mogłyby jechać trzy Polki (aby wysłać komplet - 4 sztangistki - trzebaby zmieścić się w czołowej „dziewiątce" państw). Tyle to pewnie opiekun kadry w swojej ekipie „wyłuska", ale czy stać będzie jego podopieczne na wysokie lokaty ?
Ośmiu zawodników liczyła męska ekipa na MŚ, przy czym trener - dr Mirosław Choroś też miał spory kłopot z zestawieniem najsilniejszego składu na jaki stać polskie ciężary. Już kilka miesięcy wcześniej wiadomo było, że nie może liczyć na Szymona Kołeckiego. Dwukrotny wicemistrz olimpijski (Sydney 2000, Pekin 2008), 4-krotny medalista MŚ i 5-krotny mistrz Europy nadal ma bowiem poważne kłopoty zdrowotne. Asem atutowym w talii trenera kadry miał być Marcin Dołęga. Sztangista ten miał już przecież w sportowym dorobku nie tylko tytuł mistrza Europy (Cetniewo 2006) ale i dwa złote medale MŚ - z Santo Domingo (2006) i Goyang (przed rokiem). Miał też pechowy, a jak sam twierdzi - bardzo niedobry - występ na olimpijskim pomoście w Pekinie (2008), gdzie „po frajersku" (to jego słowa) stracił medal (był czwarty, bo choć dźwignął tyle samo co brązowy medalista , Rosjanin Łapikow, to okazał się minimalnie (o 7 dag) cięższy). Marcin od wielu miesięcy uparcie powtarzał: „Moim celem jest teraz podium w Londynie" i temu zadaniu podporządkował także rok bieżący. Wiosną leczył jeszcze kontuzję i dlatego postanowił „odpuścić" mistrzostwa Europy na Białorusi, ale potem... Wykonał tytaniczną pracę treningową, przerzucał tony żelastwa na treningach klubowych i zgrupowaniach kadry, nie oszczędzał się wcale. Głównym sprawdzianem przed mistrzostwami świata miały być dla niego sierpniowe mistrzostwa kraju w Opolu. Minimalnie cięższy niż normalnie wystąpił w wadze powyżej 105 kg, pewnie rywalizację w niej wygrywając. „Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej" - powiedział mi krótko po zejściu z mistrzowskiego podium. „Jeszcze trochę pracy i ... mogę jechać do Turcji po medal" - dodał. Słowa te powtórzył na początku września przy okazji konferencji prasowej w siedzibie PZPC, a potem raz jeszcze - w spalskim ośrodku w przededniu odlotu Turcji (podróżował jako ostatni z całej ekipy, bo gdy turniej już trwał on wciąż ćwiczył w siłowni). W Antalyi nie zawiódł i tytuł obronił, choć u swoich kibiców wywołał przez chwilę spory niepokój, po tym jak w rwaniu po udanym pierwszym podejściu do 188 kg dwa kolejne na 191 i 192 kg spalił. Po tym boju był trzeci, ale po raz kolejny pokazał, że walka o medale dwubojowe rozgrywana się jednak w podrzucie. W nim stoczył wspaniałą walkę z Rosjaninem Dmitrijem Kłokowem - podniósł kolejno sztangę ważącą 218 i 227 kg. Z tym drugim ciężarem rywal sobie nie poradził (zaliczył tylko 218 i 223), a ponieważ miał nad Polakiem 4 kg przewagi z rwania - przy równym wyniku dwubojowym (415 kg) o zwycięstwie decydowała... niższa waga Dołęgi. Nasz sztangista porwał się jeszcze dodatkowo na... rekord świata (wynik 237 kg Bułgara Tsagajewa ma już 33 lata !), jednak 238 kg okazało się być dla Polaka tego dnia zbyt dużym ciężarem. Lekko szarpnął tylko gryfem, po czym zrezygnował, klęknął przy sztandze i spojrzał na nią z rozbrajającym uśmiechem, jakby chciał powiedzieć: „O, nie - jeszcze nie teraz, moja droga"... Warto w ttym miejscu odnotować także bardzo dobre czwarte miejsce w tej wadze innego naszego zawodnika - Bartłomieja Bonka (402 kg). Będzie jeszcze z niego pociecha.
Złoto Marcina Dołęgi było wspaniałym końcowym akcentem naszego startu w Antalyi, jednak wcześniej o identyczny wyczyn postarał się również Adrian Zieliński w kategorii do 85 kg. W zgodnej opinii obserwatorów to jedna z największych niespodzianek, a nawet sensacji tych mistrzostw. Przy okazji przypomniano, że na podobny sukces - dwa złote krążki wywalczone przez Polaków podczas tych samych mistrzostw globu - nasze ciężary czekały aż 28 lat, od lublańskiego dubletu Stefana Leletki i Piotra Mandry. Co się zaś tyczy Adriana Zielińskiego... Wychodzi na to, że to wielka nadzieja polskiej sztangi. Ledwie 21 lat, wrodzony talent, umiejętnie szkolony i rozwijany - już w ubiegłym roku mocno zaakcentował swoją obecność na forum międzynarodowym. Został mistrzem świata i mistrzem Europy w kategorii juniorów; na seniorskich ME był piąty, a w debiucie na MŚ (2009) szósty - mówił potem, że „za rok powinno być nieco lepiej". I było - w lipcu na Tajwanie sięgnął po akademickie mistrzostwo świata (bo studiuje... zarządzanie sportem w bydgoskiej Wyższej Szkole Gospodarki) , potem na mistrzostwach Polski w Opolu stoczył porywającą walkę z Arsenem Kasabijewem . Rywalizowali w wadze „94", choć Adrian - podobnie jak jego młodszy o rok brat Tomek - zwykle występują w niższej, 85 kg. Kasabijew wygrał, ale różnicą tylko jednego kilograma, a pozostałe miejsca na podium zajęli już bracia - kolejno starszy Adrian i młodszy Tomek.
Wyobrażam sobie, co działo się w Mroczy podczas telewizyjnych relacji z Antalyi - zwłaszcza wtedy, gdy okazało się, że chłopak stamtąd niespodziewanie będzie walczył o medal. Adriana nie zjadła trema, zresztą „pod ręką" miał do pomocy także swego klubowego szkoleniowca - Ireneusza Chełmowskiego, który też do ostatniego dnia pobytu w Spale towarzyszył podopiecznemu. Na tureckim pomoście już udane rwanie zwiastowało wysoką pozycję polskiego sztangisty - wynik 173 kg oznaczał na półmetku rywalizacji drugie miejsce z 2-kilogramową stratą do lidera - Ormianina Chaczatriana. W podrzucie ten ostatni doznaje kontuzji i odpada z walki, a Zieliński jakby nigdy nic - dźwiga kolejno „na czysto": 202, 206 i 210 (!) kilogramów a to oznacza 383 kg w dwuboju czyli nowy rekord Polski (o 3 kg lepszy od tego, który 13 lat wcześniej ustanowił Andrzej Cofalik). Dramatycznego ataku na pierwszą pozycję Polaka próbuje jeszcze Rosjanin Aleksiej Jufkin, ale 212 kg to dla niego za dużo. Najlepszy w drugim boju - Białorusin Łahun z kolei za dużo stracił do Polaka w rwaniu (7 kg). Nie da się liczb oszukać - wynik 21-letniego sztangisty z Polski oznacza jego triumf! Trzy kilogramy traci do niego Jufkin a sześć - Łahun. Jaki piękny jest potem ten widok, kiedy na podium Adrian Zieliński wkracza aż 3-krotnie, bo jest drugi w rwaniu, trzeci w podrzucie i - pierwszy dwuboju. ...
Odbiera więc komplet medali, a ten najcenniejszy złoty- mocno całuje. Gdy słyszy dźwięki najdroższej nam wszystkim melodii - „Mazurka Dąbrowskiego", kiedy widzi jak na najwyższy maszt powoli płynie biało-czerwona flaga - ma łzę w oku. Przez głowę przelatują rozmaite myśli - co tam w Mroczy, ciekawe czy tv to transmituje, jak to jest być mistrzem świata... Z tym ostatnim pytaniem zwraca się nawet do Marcina Dołęgi, wtedy jeszcze czekającego na swój start. „Głowa do góry, nie martw się" - miał usłyszeć w odpowiedzi - „Powieś na szyi medale, coś tam zagadaj, uśmiechnij się i wszystko będzie jasne..." Starał się tak czynić, choć kilka dni później, po wylądowaniu na Okęciu, był niesamowicie zaskoczony gorącym powitaniem, jakby zagubiony szukał w tłumie znajomych twarzy. Odnalazł - licznej delegacji z macierzystego klubu i miasta, przedstawicieli Związku, dziennikarzy, wreszcie - sympatii, która też do stolicy przyjechała. Musiał na miejscu udzielać wywiadów, pozować do zdjęć, rozdawać autografy, ale na każdym kroku podkreślał, iż jest dumny z tego, że pochodzi z małej miejscowości, w której - jak się okazuje - także można wychować mistrza świata.
Równie serdecznie witano Adriana na wypełnionym po brzegi Rynku w rodzinnej Mroczy. Burmistrz, starosta, nauczyciele, najbliższa rodzina, znajomi i nieznajomi, mnóstwo młodzieży. Grała orkiestra dęta, było chóralne „sto lat", a nieco później, już w pomieszczeniach Tarpana - lampka szampana i specjalnie przygotowany tort. Na te wszystkie przyjemności „załapał" się także drugi z braci - Tomek. Startując w kategorii „94" zajął w Antalyi 13. miejsce, ale i z jego startów nasz sport
ciężarowy powinien być w przyszłości zadowolony.
HenrykUrbaś
Polskie Radio SA