Ciężki poniedziałek (24) Nasz „Tour de Pologne” ze sztangą
Ale po kolei. W czwartkowy poranek legijnym - wynajętym mikrobusem ruszyliśmy z Fortów Bema ku Chełmowi - miast rodzinnemu Mariana Zielińskiego. Wyprawą dowodził główny trener Legii - Ździchu Faraś, a na pokładzie szef sekcji ciężarowej - Staszek Wyszomirski, przyjaciel Mariana Zielińskiego (i z Legii i z kadry) wiecznie młodzi mistrzowie Marek Gołąb i Norbert Wojtek Ozimek, panowie pułkownicy-działacze, Janek Rozmarynowski oraz niżej podpisany. Niestety, tym razem nie mogła pojechać złożona chorobą wdowa po panu Marianie - pani Jadwiga oraz nestor ciężarowej Legii - Marian Jankowski i walczący z korzonkami Kazio Czarnecki.
Był czas na wspominki i dyskusję. Oczywiście nie o tym kim był Zieliński (a młodszym przypominam iż 4-krotnym olimpijczykiem od Melbourne 1956 po Meksyk 1968, co okrasił - w wagach piórkowej i lekkiej - trzema brązowymi medalami, dwukrotnym mistrzostwem świata i trzykrotnym Europy, 4 razy wpisywał się na listę rekordzistów globu, a przez całą karierę czyli lata 1953-1970 był wierny Legii), ale jaki był. On - oficer WP, sportowiec, potem malarz, rzeźbiarz, ceniony jubiler... Wspomina Ozimek: „Mariana poznałem na moim pierwszym obozie kadry narodowej w Zakopanem. To był rok 1963, a ja - młodziutki chłopak zostałem dostrzeżony przez trenera Klemensa Roguskiego. No i przez kilka lat, a w sezonie 1967 przeszedłem z AZA AWF do Legii, byliśmy w Marianem tak blisko siebie. W kadrze panowała bardzo patriarchalna atmosfera. Wielkimi gwiazdami byli Baszanowski i Paliński, młodzi zwracali się do starszych per pan, byli wśród nas ludzie zasadniczy i bardziej bezpośredni, a Marian zawsze pełnił w tej grupie rolę obdarzonego szacunkiem męża zaufania, takiego skromnego człowieka-duszy który nie zawiódł w żadnej sytuacji. Miał autorytet godny mistrza, był pogodnego usposobienia. Bardzo do siebie zbliżyliśmy się w roku 1964, gdy przed tokijska olimpiadą przebywaliśmy w ośrodku w Gdańsku-Oliwie. Mieszkałem w jednym pokoju z Marianem, Waldkiem Baszanowskim i Antonim Pietruszkiem, a trwało ono... trzy miesiące, ale chociaż pozwolono na wspólne odwiedziny żon i sympatii kadrowiczów. To był dobry pomysł, bo potem zaowocowało to przyjaźniami naszych rodzin, a najbliżej byli Zielińscy i Baszanowscy. Marian był bardzo sprawny, wyrósł z popularnego wówczas 6-boju atletycznego, ale jednocześnie nerwowy i podatny na stres. Dużo podejść palił, miał bardzo silne nogi, z górą było różnie. Podczas obozów ja się głównie uczyłem, więc mówiono, że idę odrabiać swoje słupki, Waldek Baszanowski woził ze sobą torbę różnych rupieci i narzędzi; ciągle majsterkował, a Marian rysował - robił nam portrety. Ostatni raz widziałem go w roku 2005 na warszawskim Pikniku Olimpijskim. Już wtedy chorował, był w trakcie terapii, rokowania były ponoć dobre...".
W Chełmie czuliśmy się jak w domu, a IV Gala zasługiwała na te nazwę. Piękna hala MOSiR-u, na widowni ponad dwa tysiące kibiców i impreza, która w pewien sposób łamała konwenanse przyjęte na zawodach podnoszenia ciężarów. Tylko sędziowie (główny-Wyszomirski oraz stolikowi Ozimek, Gołąb i Henryk Lebiedowicz), a także regulamin podejść - rywalizowano według tabeli Sinclaira, wyniki na tejże stronie internetowej PZPC i oczywiście na polskiej sztandze - jak na klasycznych zawodach. Bo wokół show prowadzony przez telewizyjnych (TVP) prezenterów Sebastiana Szczęsnego i Rafała Brzozowskiego. Obok na estradzie rockowa grupa „Bracia" (panowie Cugowscy), która przygrywała ciężkie metalowe przeboje milknąc tylko w chwili, gdy zawodnik kładł ręce na gryfie. Szczęsny odpytywał ciężarowców (były też cztery panie) przed podejściem i zaraz po zakończeniu kolejnej próby, było i na poważnie i na wesoło, a Adrian Zieliński komentując swoją formę stwierdził, iż te dwa tygodnie jakie upłynęły po zdobyciu przez niego w Antalyi mistrzostwa świata były nadzwyczaj męczące. Drugi mistrz świata - Marcin Dołęga kipiał aż energią i uśmiechem podrzucając bardzo piękne ciężary w rytm „Smok On The Water" i innych rockowych standardów. Brzozowski komentował i podśpiewywał z „Braćmi", sala szalała, a bardzo dumny był jeden z organizatorów, chełmianin, fan sztangi, poliglota i działacz - Marian Skrajnowski; także świeżo upieczony brązowy medalista mistrzostw świata mastersów, które udanie gościł Ciechanów. Ale Skrajnowski też się frasuje, bo w szkole w której uczy pyta młodzież czy wiedzą kto to jest Waldemar Baszanowski? Nie wiedzą. A co wydarzyło się w Antalyii? Ano ktoś wie, ale nie jest to news, którym żyje młodzież karmiona telewizyjną papką. I to jest zadanie dla ciężarowego środowiska, to jest najlepszy dowód na potrzebę organizowania różnych memoriałów i atakowanie mediów. Uważam, iż w tej materii jest jeszcze wiele do zrobienia.
Znając scenariusz IV Gali im. Mariana Zielińskiego bałem się dwóch rzeczy. Czy ów show i luz nie zasłoni samej idei zawodów i czy nie otrzemy się o szmirę jakiej pełno wokół różnych „gal" zawodowego boksu czy mordobicia z szalonym udziałem „Pudziana"? W Chełmie udało się ominąć te rafy. Troska innego rodzaju wynikała z pytania o formę uczestników wśród których byli przecież nasi dwaj mistrzowie świata oraz mistrz i wicemistrz Europy. Przecież to okres początku roztrenowania po wielkim championacie, schyłek sezonu. Czy nie będzie łatwizny, markowania walki, podejść na pół gwizdka, co zaprzecza przecież idei memoriału i istocie sportu przede wszystkim. Nic z tych rzeczy! Były prawdziwe, wielkie ciężary, a fakt, iż stawka za zwycięstwo wynosiła 6 tysięcy złotych niechaj będzie tylko wartością pomocniczą...
Oczywiście chwała chełmskim i elegijnym organizatorom na czele z panią prezydent miasta Chełma - Agata Fisz, której operatywności i uroku mogą pozazdrościć inne, większe grody. Dzięki wielkie sponsorom na czele z panem Markiem Szafrańcem - byłym sztangistą-legionistą i wielu innym, którzy przyczynili się do sukcesu IV Gali im. Mariana Zielińskiego; bo trudno o lepszą popularyzację naszego sportu. Podziękowania dla PZPC i prezesa Zygmunta Wasieli, który pełnił rolę współgospodarza wieczoru. Bardzo bym chciał za rok wrócić do pięknego Chełma, który reklamuje się jako „miasto Wschodu warte zachodu" i - jak widać - jest to prawda...
Ze wschodnich rubieży kraju udaliśmy się do Spały, na sobotni II Memoriał Janusza Przedpełskiego będący także początkiem obchodów 85-lecia Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów. Pisanie o Januszu - polskim Prezesie Prezesów nie jest zadaniem łatwym. Bo jak, nie popadając we frazesy, przekazać prawdę o człowieku, którego dobrze znaliśmy, który odszedł tak niedawno temu i którego postać jest jakby ciągle w PZPC obecna. Ozimek: „Był rok 1962, mistrzostwa Polski młodzików do lat 18, we Wrocławiu. Na trening przyszedł pan ostrzyżony na jeża, porozmawiał, zapytał o to w czym może pomóc, jakie mamy problemy, dlaczego wybraliśmy ciężary. To był Janusz, który do końca swych dni pozostał takim samym. Był przyjacielem zawodników, powiernikiem. Umiał nagradzać za sukcesy i pocieszać po porażce. Ufał ludziom i w nich wierzył. Był uczciwy aż do bólu, nie zawiódł nikogo, a przecież te prawie pół wieku jego prezesury to nie zawsze była droga po różach".
Memoriał Janusza Przedpełskiego zawitał do Spały z Puław i w ciemno było wiadomo, iż dyrektor Zbigniew Tomkowski i jego ekipa z COS/OPO zorganizuje go z iście olimpijską doskonałością i w iście olimpijskiej oprawie. I tak oczywiście było, bo przecież Janusz zasłużył na to swoim długim przebogatym życiem. O ile wiem jest pomysł, aby Memoriał corocznie odwiedzał miejsca związane z Prezesem i przez niego lubiane i cenione; a takich przecież jest wiele; od Cetniewa po Teresin. Teraz do Spały zjechała stawka zawodników podobna tej w Chełmie; z wyjątkiem Marcina Dołegi, który świadkował w Szelkowie pod Makowem Mazowieckim na ślubie swojego młodszego brata -Daniela. Ale godnie zastąpił go Arsen Kasabijew wygrywając Sinclaira oraz 3 tysiące dolarów i sztangę firmy Eleiko. Zawody były doskonałe, chociaż w konwencji, nazwijmy to, klasycznej prowadzone ze smakiem przez Bogdana Mokranowskiego o Henia Urbasia wzbogacone perfekcyjna gamą elektronicznej informacji. Rywalizacja na pomoście toczyła się w świetnym tempie, zorganizowane grupy młodych kibiców (z Mroczy, Terespola i Puław) rywalizowały w jakości dopingu i „wrażenia artystycznego" o kolejny produkt Eleiko; zwycięsko wyszli z tego puławianie, a prezes Antoni Rękas był wniebowzięty.
Do Spały przyjechali prawie wszyscy, którzy znali Prezesa Prezesów, a najbardziej wzruszająca była obecność żony - pani Marii i dwóch córek Janusza. Zawody poprzedziło odsłonięcie pamiątkowej tablicy oraz specjalne posiedzenie zarządu PZPC. Honory domu pełnili prezes Zygmunt Wasiela i dyrektor Zbigniew Tomkowski, a notabli zjechało co niemiara. Podczas otwarcia Memoriału specjalna wysłanniczka IWF i prezydenta Tamasa Ajana - pani Anniko Nemeth-Mora mówiła o „gorącym rytmie serca", które towarzyszy zawsze jej wspomnieniom o Januszu Przedpełskim. Wiceminister sportu Tomasz Półgrabski przekazał przesłanie od premiera Donalda Tuska w którym - w kontekście złota z Antalyi -była mowa o tym, iż „ciężary nam obrodziły". Bo te mistrzowskie tytuły 2010 zdobyte przez Marcina Dołęgę i Adriana Zielińskiego, to przecież dalszy wkład do kolekcji 30 krążków z różnych olimpijskich kruszców i blisko 500 trofeów z MŚ i ME. Pięknie o Januszu Przedpełskim i jego dokonaniach mówił szef Polskiego Komitetu Olimpijskiego - Andrzej Kraśnicki. Mówił o „lekcji szacunku, przyjaźni, doskonałości, fair play, o wspaniałych ludziach od sztangi i o związku prowadzonym przez lata bez afer i personalnych wstrząsów".
Było też uroczyste przekazanie nowego sztandaru PZPC, liczne wyróżnienia honorowym medalem 85-lecia i dekoracje, a trener Ryszard Szewczyk został „honorowym ambasadorem Spały". Tylko Stefan Maciejewski po wycofaniu z ligi-rozwiązaniu Ekopaku Jatne Otwock przekonywał, że te zawody to jego „pożegnanie z bronią", że po raz ostatni jest na ciężarowych popisach. Ludzie znający nastroje Stefana twierdzą, że tak się nie stanie, ale ja myślę iż to prawda. I bardzo żałuję, iż Maciejewski podjął taką decyzję. Ale to temat na inne opowiadanie; tak samo jak wiele środowiskowych wątków które wypłynęły podczas dyskusji i w Chełmie i w Spale, a o których napiszę wkrótce.
Polska sztanga ma piękny sezon, są sukcesy na pomoście i piękne wydarzenia o których powyżej. To coś więcej, niż przysłowiowe „pięć minut". Problem w tym, oby trwało to jak najdłużej, żeby wykorzystać ten tłusty rok - szczególnie dla popularyzacji naszej dyscypliny i jej obecności w mediach, dla pozyskiwania sponsorów. Trzeba to zrobić. Tak, jak zrobiłby to Janusz Przedpełski.
Jacek Korczak-Mleczko
Fotomigawki z IV Gali Mistrzów im. Mariana Zielińskiego
|
II Memoriał Janusza Przedpełskiego
|
|