Ciężki poniedziałek (21) Tabela z siwą brodą
Jeśli do tego dodać relacje nieocenionego Marka Drzewowskiego z portalu „polska.sztanga.." (udał się do Turcji dzięki hojności Stefana Maciejewskiego- brawo Stefan, to jest przykład dobrej roboty dla popularyzacji i warstwy informacyjnej naszej ukochanej dyscypliny!), który szczegółowo opisał niesłychany bałagan organizacyjny. Od ceremonii otwarcia począwszy, po wstępne udry i zakwaterowanie naszej ekipy w miejscowości Belek, czyli 70 kilometrów od miejsca zawodów po enigmatyczną wielce ceremonię otwarcia. Na szczęście nasi jednak mieszkają w Antalyi w monstrualnym hotelu będącym repliką... moskiewskiego Kremla, ale - pisze Drzewowski - do miejsca rywalizacji mają 20 kilometrów, a miało być 200 metrów, a szef ekipy - Zdzisław Żołopa na pewno nie ma spokojnych nocy. Więc łza się kręci w oku na wspomnienia warszawskich mistrzostw świata 2002 i przekonuje po raz kolejny, iż PZPC powinien twardo walczyć o prawo organizacji kolejnych championatów.
Na razie oczywiście jeszcze za wcześnie za ocenę naszego startu, bo wszyscy czekamy na weekend, gdy na pomoście wystąpią nasze asy - aktualny mistrz Europy Arsen Kasabijew i broniący tytułu mistrza świata Marcin Dołęga. Więc mam nadzieję, iż kolejny felieton będzie wyjątkowo radosny... Ciekawe wieści doszły też z obrad kongresu IWF, a dotyczyły swoistej tolerancji federacji w sprawach dopingu. Rzecz w tym, iż wiele państw - nazwijmy je egzotycznymi - ma w głębokim poważaniu cały system kontroli nad koksem i nie powinny być dopuszczone do mistrzowskiej rywalizacji. Ale można się wykupić wielotysięczną sumą w dolarach - przykładem choćby wielce aferalne Indie - i sprawa załatwiona. To w Antalyi spotkało się z oporem części delegatów (w tym prezesa Zygmunta Wasieli), ale jednocześnie spotęgowało dyskusję o kolejnym zagrożeniu podnoszenia ciężarów wykluczeniem z programu igrzysk olimpijskich. Bo właśnie przy sztandze notuje się, obok kolarstwa, najwięcej afer dopingowych. Z drugiej strony prezydent Tamas Ajan i jego świta mają hopla na punkcie rozwoju ciężarów w najodleglejszych zakątkach globu i tak to od lat trwa ten paradoksalny kontredans...
W Antalyi głośno też było o kolejnym pomyśle IWF, czyli proponowanej zmianie kategorii wagowych. Czyli, przy wyśrubowanych rekordach, zaczynamy wszystko od nowa (podobny pomysł dojrzewa wśród pływaków) i to bodaj po raz czwarty od roku 1972, gdy po igrzyskach olimpijskich w Monachium pożegnaliśmy się z wyciskaniem i trójbojem. Trochę to dziwne, ale potrzebne dla kolejnego show, nowego wizerunku dyscypliny i masowego (?) ustanawiania nowych rekordów krajów oraz Europy i świata; ale w tych dwóch przypadkach li tylko po przekroczeniu na pomoście tzw.standardów IWF. Tylko jakich?
Nie da się jednak ukryć, iż ustanowienie nowych kategorii wagowych uatrakcyjniłoby na pewno to, co na co dzień mamy w Polsce. Bo przecież ciężary to szczęśliwa dyscyplina, która opiera się na indywidualnej obiektywizacji wyników. W futbolu czy innej grze zespołowej ktoś może być geniuszem, ale bez wsparcia partnerów nie osiągnie nic. W wielu sportach indywidualnych można być prawdziwym mistrzem, ale o ocenie decydują werdykty sędziów, a z tymi bywa różnie. Więc ciężary, obok pływania, kolarstwa czy lekkiej atletyki są dyscypliną gdzie wynik zależy wyłącznie od postawy zawodnika. Podniesie, albo spali. Warto o tym pamiętać szczególnie w okresie przygotowawczym także psychologicznym do wielkich zawodów - takich jak te w skwarnej Antalyi. Tu trzeba dać z siebie wszystko, więcej niż na mistrzostwach Polski czy rzucie ligowym... Piszę o tym, bo jestem po świeżej lekturze nieocenionych „Materiałów Informacyjno-Szkoleniowych PZPC"- pierwszej części za rok 2010.
Rzecz tyczy zamieszczonej w tym wydawnictwie tabeli seniorskich rekordów Polski panów i pań (stan na 30. czerwca tego roku). Są to wyniki z długimi, siwymi brodami, rekordy sprzed lat... U mężczyzn mamy prawdziwe długowieczne perły autorstwa Marka Gorzelniaka w kategorii 56 kilogramów, a choćby 145 kg w podrzucie i 255 w dwuboju pochodzą z roku 1998. Niewiele młodsze są rezultaty Marcina Gruszki w wadze 62 kg, czy osiągnięcia Arkadiusza Smółki i Wojciecha Natusiewicza w 69. W kategorii do 77 kg czapki z głów przed Waldkiem Kosińskim, czyli 165, 202 i 365 z lat 1997 i 1998. W wadze do 85 kg nie do pobicia są widać wyniki Andrzeja Cofalika (z mistrzostw świata w Ciang Mai 1997!) i Krzysztofa Siemiona (z igrzysk w Sydney 2000), a nawet słynne235 kg w podrzucie i 412 kg Szymona Kołeckiego w dwuboju wagi do 94 maja już ponad 10-letni staż w tabelach! Sytuację ratuje w 105 i w +105 Marcin Dołęga i nazwijmy jego osiągnięcia „nowożytnymi". U kobiet to samo, a jedyna jaskółką są rezultaty Marzeny Karpińskiej w wadze do 48 kg (83 w rwaniu w tym roku na ME w Mińsku, 100 i 182 sprzed roku z MŚ w Goyang), ale nie przełożyło się to niestety na start w Antalyi...
Jakie są przyczyny tej stagnacji o której dyskusja powinna się rozpocząć tuż po obchodach 85-lecia PZPC? Czy brak dopływu talentów i złe poszukiwanie takich? Czy kryzys metod treningowych i zła forma kadry szkoleniowej? A może, bo przecież mamy postęp, brak umiejętności wykorzystania nauki i medycyny? A może minimalizm zawodników? Nie wiem. Postęp jest konieczny. Chyba, że IWF zmieni kategorie wagowe i rekordów znowu będzie bez liku...
Jacek Korczak-Mleczko
Na zdjęciach panowie Marek Gorzelniak, Waldemar Kosiński, Andrzej Cofalik i Krzysztof Siemion - czyli weterani tabeli rekordzistów Polski oraz nadzieja kobiet - Marzena Karpińska