Ciężki poniedziałek (11) Jubileusz „Rozmaryna”
Urodził się w drugim roku wojny na warszawskiej Woli, a pierwszymi doświadczeniami dzieciństwa była gehenna Powstania, zrujnowana stolica i trudne lata odbudowy, gdy wszystko trzeba było zaczynać od zera. I zawsze, od dziecka, było zainteresowanie fotografią - kariera od laboranta po mistrza obiektywu. Skończył odpowiednie szkoły, w zawodzie jest oficjalnie od roku 1961, czyli niedługo Jan Rozmarynowski świętować będzie pół wieku przygody z aparatem. Karierę zawodową zaczynał będąc sportowcem. Jego pasją była rodząca się wtedy nowa dyscyplina - „lekko amerykańska i imperialistyczna" wtedy kulturystyka, był jednym z najlepszych zawodników w Polsce, uczestnikiem słynnych lipcowych zawodów o Puchar Bałtyku na sopockich kortach tenisowych. W roku 1960 został jednym z założycieli warszawskiego legendarnego Ośrodka Ćwiczeń Siłowych „Herkules" (działa do dzisiaj; od lat pod skrzydłami TKKF i specjalizuje się w trójboju siłowym i wyciskaniu z ławeczki), był wieloletnim prezesem tego klubu i do dzisiaj rozpoczyna dzień od treningu w herkulesowej siłowni przy ulicy Dąbrówki. „Herkules" to była nie tylko kulturystyka dowodzona przez legendę tamtych lat - Andrzeja Jasińskiego. To było także podnoszenie ciężarów, klub miał wspaniałą ligową drużynę na czele z superciężkim Robertem Wójcikiem, który jako pierwszy Polak przekroczył w ówczesnym trójboju granicę 500 kilogramów. W „Herkulesie" podczas treningów zawsze w użyciu była sztanga i inne potrzebne żelastwo, ale najważniejsza byłą atmosfera, kult siły i pięknego sprawnego ciała, była nieco snobistyczna moda i styl życia daleki od siermiężnego socjalizmu, a wśród ćwiczących niezapomniani aktorzy Marian Glinka i Marek Perepeczko, studenci, medycy i prawnicy i tzw. trudna młodzież z warszawskiej Pragi także.
Wtedy Janek poznał też ludzi ze środowiska kulturystycznej „Syrenki" i „Błyskawicy" oraz niezwykle silną ekipę ze stołecznej Akademii Wychowania Fizycznego skupionej wokół klubu-siłowni „Hades", sekcji podnoszenia ciężarów AZS-u i Zakładu Sportów Siłowych prowadzonego prze dr. Augustyna Dziedzica. To wtedy Janek poznał najlepszych z uczniów popularnego „Gustka", czyli Waldemara Baszanowskiego, Norberta Ozimka, Zygmunta Smalcerza, a także swojego wieloletniego druha - Henryka Jasiaka; byłego dyskobola i sztangistę; dziennikarza, autora książek i podręczników, prawdziwego omnibusa w sprawach dotyczących silnych ludzi. Młodszym czytelnikom trzeba może wyjaśnić, iż podnoszenie ciężarów z racji olimpijskich sukcesów było traktowane, obok boksu i lekkiej atletyki, jako wiodący sport narodowy. Były to bowiem czas wspaniały, gdy nie dominował jeszcze medialny terror piłki nożnej (teraz w myśl koszmarnej zasady - im gorszy poziom i wyniki, tym więcej miejsca w telewizji i gazetach...), gdzie prawdziwe mistrzostwo było doceniane, a lipa odrzucana, gdy pieniądze nie odgrywały tak wielkiej roli, gdy był czysty sport. Ale to se ne vrati...
Zawodowa kariera Janka potoczyła się dobrym torem, bo robił to co chciał i lubił, a dane mu było pracować u boku cenionych fachowców i dobrych przyjaciół. Było więc środowisko słynnego „Sportu dla Wszystkich" kierowanego przez Stanisława Zakrzewskiego, magazyn „Dysk Olimpijski" redagowany przez Edwarda Strzeleckiego i Jerzego Rybińskiego i wreszcie tygodnik „Wiadomości Sportowe" zajmujący się sportem LZS-owskim i nie tylko. Tam Janek spędził wiele lat swojej zawodowej kariery zawsze czując się potrzebnym, zawsze fotografując ludzi od ciężarów (a wieś i małe miasteczka zawsze dostarczały i dostarczają wiele talentów) i mając partnerów „po sztandze" w osobach redaktorów Wojciecha Wiechowskiego i wspomnianego Henryka Jasiaka. Tak było do początku lat 90. Gdy to co piękne, potrzebne i z tradycjami skończyło się bezpowrotnie. Być może tzw. Komisja Likwidacyjna RSW Prasa-Książka -Ruch, czyli megawydawniczego koncernu tamtej epoki miała dobre chęci przekazując prasowe tytuły w ręce pracowniczych spółdzielni (lecz bez... środków na działalność), ale wylała dziecko wraz z kąpielą. Te tytuły albo padły bezpowrotnie powodów finansowych, albo dostały się w ręce różnych cwaniaków okresu transformacji, którzy przechwycili co najcenniejsze i albo zaprzestali wydawania, albo odsprzedali kapitałowi zagranicznemu. No i mamy co mamy z królem Springerem na czele. W przypadku „Rozmaryna" (i moim także) to był prawdziwy dramat.
Poznaliśmy się w połowie lat siedemdziesiątych, gdy pracowałem w redakcji tygodnika „Sportowiec" mając pod opieką także podnoszenie ciężarów. A wchodząc w środowisko tej dyscypliny sportu trudno było nie spotkać „Rozmaryna". Jeszcze ściślejsze kontakty nastąpiły gdy na sportowcowych łamach zaczęła się pojawiać kulturystyka i zaczął ukazywać się magazyn „Atleta" - pismo, którego bardzo brakuje (choć są piękne edytorsko periodyki branżowe)na polskim rynku; bo to było po prostu dobre i mądre dziennikarstwo, które załatwiało wiele palących sprawa, propagowało i pomagało wszystkim „ciężkim" sportom. To dla Janka i dla mnie był dobry czas. Jeździliśmy po Polsce na wszystkie imprezy ciężarowe, kulturystyczne i powerlifingowe (jubilat czyni tak do dzisiaj!!!), organizowaliśmy zawody i różne akcje, dołożyliśmy swoje cegiełki do powstania obecnego Polskiego Związku Kulturystyki, Fitness i Trójboju Siłowego, byliśmy (i jesteśmy) stałymi gośćmi w siedzibie PZPC.
Jaki jest „Rozmaryn"? To proste. Jest niezawodny, zawsze chętny do współpracy, ceniony za warsztat i wiedzę o tych, których fotografuje. Jest posiadaczem wspaniałego archiwum polskiej sztangi i innych sportów siłowych ostatniego półwiecza, a to potężny kapitał. W środowisku zna wszystkich -prezesów, działaczy, trenerów, sędziów, medyków i przede wszystkim zawodników lat dawnych i obecnych - i wszyscy znają jego. Tak to już od czasów młodego prezesa Janusza Przedpełskiego i sekretarza Stanisława Zgondka po Zygmunta Wasielę. O ludzi kadry Klemensa Roguskiego i Augustyna Dziedzica po Marcina Dołęgę i Szymona Kołeckiego. Zawsze dyskretny, na dystans, obowiązkowy i słowny. Janek jest w Polsce wszędzie tam, gdzie być powinien, a efekt jego pracy jest natychmiast widoczny także na www.pzpc.pl. Nie dane mu było obsługiwać rozgrywanych za granicą mistrzostw świata i Europy(te rozgrywane w naszym kraju były dla niego prawdziwym świętem...), igrzysk olimpijskich. Ale twierdzi, iż na pomostach w Chełmie, Puławach, Mroczy, Zakliczynie, Ciechanowie czy Opolu także jest wielki sport.
Janek to partner i do tańca i do różańca. Nie chciałem pisać panegiryku, ale jakoś nie wyszło... Sto lat Jasiu - bądź zawsze z nami!
Jacek Korczak-Mleczko
Na zdjęciach Jan Rozmarynowski w pełnej krasie. Od zawodów kulturystycznych w Sopocie 1962 (to ten w środku) po zdjęcia z Januszem Przedpełskim i Tamasem Ajanem, Marianem Zielińskim, Waldemarem Baszanowskim, Markiem Gołąbem i Staszkiem Wyszomirskim (wszyscy rocznik 1940!), z „Pudzianem" i Augustynem Dziedzicem. Wreszcie ujęcia z wystaw fotograficznych Janka otwieranych z okazji jubileuszów polskiej sztangi.
PS. Otrzymałem informację, iż zapowiadana przeze mnie na 7 sierpnia uroczystość odsłonięcia gwiazdy trenera Klemensa Roguskiego w cetniewskiej Alei Gwiazd Sportu nie odbędzie się z przyczyn obiektywnych-technicznych. Szkoda. Może za rok... (JKM)
|
|
|
|
|