Ciężki poniedziałek (8) Odrobina szaleństwa, albo śledź w czekoladzie
Razu pewnego, na początku lat osiemdziesiątych, w sobotni majowy poranek zajechaliśmy z Jankiem Rozmarynowskim i sporą grupą kolegów po piórze i obiektywie do Władysławowa, gdzie w OPO Cetniewo sztangiści walczyli w międzynarodowych zawodach o Puchar Bałtyku. Najbardziej zaaferowany był legendarny dyrektor ośrodka - Janusz Kluczyński, który zaraz zaprosił na kawę i powiedział, co powiedział. Oto ponoć w noc poprzedzającą zawody międzynarodowe towarzystwo zdobywało ostatni szlif formy w pobliskim przybytku uciech gastronomiczno-tanecznych o nazwie „Czarny Koń" (istnieje do dzisiaj) ćwicząc na raczej małych obciążeniach, ale przy dużej powtarzalności serii... Najbardziej utrudził się nasz reprezentant-legionista z sumiastym wąsem - Piotr , którego w środku nocy koleżeństwo transportowało na kocu i który został w sennym błogostanie przerzucony przez płot. Zapachniało więc małą (?) aferą, ale jakież było pozytywne zdziwienie, gdy rześki i uśmiechnięty Piotr pojawił się w południe na pomoście i... pobił rekord świata w rwaniu (bodaj 143 kg), co siedzący obok nas Jacek Gutowski (godzinę wcześniej wygrał kategorię muszą) skwitował krótkim pytaniem: „I jak tu panie redaktorze nie pić?". No, jednak lepiej nie pić. Piotr - chłopak o cygańskich korzeniach, rodem z Lidzbarka Welskiego sprawił przecież fantastyczną niespodziankę podczas niezapomnianych mistrzostw świata w Lubljanie 1982. Zdobył złoty medal w wadze 67,5 kg, Gutowski był drugi, a przegrał ze Stefanem Leletką z którym po dekoracji raczyliśmy się śliwowicą prosto z butelki, a która smakowała naprawdę po mistrzowsku. Piotr wkrótce potem wyjechał do Niemiec, startował w barwach Wolfsburga i podobno mieszka tam do dzisiaj.
To o czym powyżej nie jest oczywiście broń Boże żadną pochwałą alkoholu- szczególnie w odniesieniu do sportowców, ani ujawnianiem środowiskowego tabu. Bo wiemy, iż na tym świecie mogliby dłużej być wśród nas tacy mistrzowie jak Henryk Trębicki, Jan Wojnowski czy właśnie Jacek Gutowski. Iż jest granica zabawy i okoliczności, granica odpowiedzialności i nałogu. I jeśli już mieć fantazję to może lepiej w stylu niezapomnianego Mietka Nowaka, który gdy miał już ciężar w górze to krzyczał sam do siebie i stawał na jednej nodze lub dawnych radzieckich ciężkich siłaczy - Dawida Rigerta i Wasilija Aleksiejewa, którzy pokłóciwszy się o rachunek z moskiewskim taksówkarzem opuścili pojazd przez... dach, chociaż nie polecam takiej formy słusznego protestu. Jeśli zaś chodzi o samochody, to w pamięci zawsze będę miał tzw. nysę siedlecką (mikrobus ówczesnego typu)w którym działacze WLKS Siedlce na czele ze Stefanem Długoszem (serdeczne pozdrowienia!) podczas jednych z mistrzostw Polski w Ciechanowie usytuowali coś na kształt biura promocyjnego klubu i regionu. Jak tylko na pomoście była chwila przerwy zapraszali do nysy na degustację siedleckich specjalności, a były to czasy gdy krajowe championaty sztangistów obsługiwało kilkunastu dziennikarzy prasy centralnej i wojewódzkiej. Mam wielka nadzieję, iż „to se vrati", a okazją niechaj będą nasze sierpniowe, jubileuszowe mistrzostwa w Opolu, w gościnie na okazałych włościach Budowlanych i niestrudzonego Ryśka Szewczyka (serdeczności wielkie!).
Z mistrzostw Polski lat dawniejszych (nie takich znowu bardzo...) nigdy nie zapomnę tych rozegranych w mieście Myszkowie dzięki staraniom miejscowego dyrektora, prezesa i działacza fana ciężarów - pana Antoniego Kusiaka oraz ówczesnych włodarzy PZPC - prezesa Janusza Przedpełskiego i sekretarza generalnego Andrzeja Matusiaka. Sponsorem (choć w latach 80. to słowo nie było jeszcze w użyciu) imprezy była Myszkowska Fabryka Naczyń Emaliowanych. I działo się! Mistrzostwa rozpoczęły się od sportowego zgromadzenia przed budynkiem miejsca zawodów - Domu Kultury po czym odsłonięto... Pomnik Ciężarowca. Stamtąd ruszyliśmy przez miasto w uroczystym pochodzie z orkiestrą i transparentami! Dla najlepszych zawodników były premie pieniężne oraz pralki „Frania" w wersji zmodernizowanej, a podczas licznych bankietów można było skonsumować nawet śledzia w... czekoladzie. I to wtedy ciężarowa podpora „Wiadomości Sportowych" - redaktor Wojciech Wiechowski ( 1 lutego w zdrowiu obchodził swoje 80-lecie)stwierdził podczas obfitej degustacji, iż „smacznie tutaj i dość tanio"... Z mistrzostw Polski trudno zapomnieć te, które ongiś w Tarnowskich Górach organizował Tadeusz Psiuk, czy pierwszy z championatów w Sanoku. To wtedy , rzecz rozgrywała się w Domu Kultury Kolejarza, z loży prasowej wypadł w euforii emocji wysłannik gazety jedynie wiodącej partii, a bohaterem był znany z zimnej krwi niezapomniany sędzia Janek Kondracki. Najpierw walczył o wzmocnienie pomostu, bo groziło zawalenie podłogi sceny, potem wobec awarii oświetlenia zadecydował o kontynuowaniu zawodów przy... świecach. Z kolei podczas mistrzostw w Zakopanem tuż po ceremonii otwarcia imprezy (w hali COS) zapowiedziano, iż za chwilę pierwsze podejście mistrzostw; w wadze muszej. Sędziowie gotowi, zawodnik skupiony, ręce w magnezji i konsternacja. Nikt nie zauważył, że na pomost nie wtoczono sztangi...
Oj były zdarzenia i czasy, były. I komu to wszystko przeszkadzało?
Jacek Korczak-Mleczko
Jacek Gutowski przed bojem. Obok trenerzy Czarnecki i Michalak oraz prezes Jankowski |
Myszków - właśnie odsłoniliśmy Pomnik Ciężarowca |
Na sędziowskim posterunku Janek Kondracki |