Ciężki poniedziałek (6) Komar nielotny i samolot premiera
Otóż Andrzej był cholernie silnym zawodnikiem ówczesnej wagi do 100 kg. O ile pamiętam w dwuboju zaliczał 422,5 kg (187,5+235), małomówny był raczej, ale - powiedzmy - bardzo fajny. Lubiłem go. Z Komarem sztangistą był tylko jeden problem, który być może zaważył na tym iż jego kariera nie potoczyła się tak, jak powinna. Otóż panicznie bał się on podróży samolotem, co w naturalny sposób ograniczało jego reprezentacyjną mobilność. Na ten rodzaj strachu, nazywany awiofobią lub aerodromofobią i mający podłoże psychologiczne, cierpi ponoć 10 procent ludzkiej populacji. Samolotu i latania bał się panicznie prezydent USA Ronald Reagan, tylko w stanie wyższej potrzeby statkami powietrznymi podróżują piosenkarki Cher i Aretha Franklin, słynny reżyser filmowy Wood Allen i północnokoreański dyktator Kim Dzong Il. Ze znanych sportowców pociągiem lub samochodem „gonił" swoja drużynę wielokrotny reprezentant Holandii i gracz Arsenalu Londyn - Dennis Bergkamp. W Polsce strach przed podniebną podróżą odczuwali znany futbolista Paweł Kryszałowicz i jeden z najlepszyc h hokeistów na trawie Artur Mikuła. Z naszej braci dziennikarskiej nie znosił samolotu Zbigniew Smarzewski (nieżyjący już komentator TVP, spec od boksu, siatkówki i łyżwiarstwa figurowego), ale podróże z nim to była czysta przyjemność. Zbyszek przybywał wcześnie na lotnisko, przechodził odprawę i zaopatrywał w pokaźną baterię ogólniedostępnych płynnych środków uśmierzających awioniepokój. Tak przygotowany czekał na innych kolegów po piórze i mikrofonie lecących na tę samą imprezę i zapraszał do „wspólnego pokonywania strachu", co z ochota czyniliśmy... O tym jak Zbyszek Smarzewski w roku 1984 (tzw. bokserskie Zawody Przyjaźni na Kubie; dla ówczesnych państw socjalistycznych, które zbojkotowały olimpiadę w Los Angeles) pokonał samolotem czechosłowackich linii lotniczych trasę Praga - Hawana - Praga krążyły istne legendy...
Więc Andrzej Komar nie jest żadnym wyjątkiem. Pamiętam różne próby namówienia go do podróży samolotem - przygotowania i rozmowy już na zgrupowaniu kadry przed imprezą sezonu, przekonywania w hotelu tuż przed wyjazdem na Okęcie, prośby, groźby i podstępy. Głowy nie dam, ale udało się chyba tylko raz czego byłem świadkiem, bo po swój największy sukces, brązowy medal mistrzostw Europy i świata, pan Andrzej pojechał chyba pociągiem. To był rok 1983, początek listopada, championat w Moskwie, w ogromnej olimpijskiej hali Izmajłowo. To były niezapomniane zawody z wieloma smaczkami; wkrótce jeszcze o nich napiszę. W stolicy ówczesnego ZSRR Andrzej Komar zaliczył w dwuboju „setki" 407,5 kg ulegając tylko radzieckiemu duetowi Paweł Kuzniecow/Aleksander Popow - obaj mieli po 422,5. Jak słyszałem Komar mieszka teraz w Niemczech - serdecznie pozdrawiam panie Andrzeju.
W historii podnoszenie ciężarów jest inny lotniczy wątek. Dotyczy człowieka uznawanego za sztangistę wszechczasów. Urodził się 23 stycznia 1967 roku w bułgarskiej wiosce Kircali jako Naim Sulejmanow, potem (po „regulacji" przez władze nazwisk obywateli pochodzenia tureckiego) stał się nagle Naumem Szałamanowem, aby - już jako obywatel turecki - kontynuować karierę jako Naim Suleymanoglou. Jako to była światowa kariera (w latach 1982-1997) przypominać Czytelnikom tego portalu chyba nie trzeba. Mierzył 149 cm, chodził w wagach 60-67,5 kg. 13 grudnia 1986 roku po zakończeniu zawodów Pucharu Swiata w australijskim Melbourne opuścił ekipę Bułgarii i schronił w ambasadzie Turcji w Canberze. Zrobiła się międzynarodowa afera polityczno-sportowa, ale zakończyła w jeden możliwy sposób. Naim pod turecką eskortą przyleciał do Londynu, a stamtąd do Ankary już na pokładzie maszyny wysłanej przez premiera Turguta Ozala. IWF szybko zgodziła się na zmianę barw narodowych przez mistrza Suleymanoglou i tak zaczęła się tworzyć legenda „Kieszonkowego Herkulesa", a inni sztangiści znad Bosforu (Halil Mutlu!) także zaczęli rządzić na świecie. Nieco później z londyńskiego dworca Victoria jechałem na championa Europy do Cardiff. Angielski spokój, niezbyt przepełniony pociąg. Nagle jakiś ruch na peronie, hałas i do mojego wagonu wsiada, a właściwie jest wprowadzany, właśnie Suleymanoglou. Towarzyszy mu kilku tureckich ochroniarzy w czarnych okularach. Chronią mistrza, bo Bułgarzy też startują w walijskim Cardiff...
Dziwny był i jest ten świat. Lotnictwa, polityki i - coraz bardziej - sportu.
Jacek Korczak-Mleczko
PS. Tydzień temu napisałem, iż w bydgoskim Zawiszy trenerem Marcina Dołęgi jest pan Piotr Wysocki. Okazuje się, że nie jest. Panu Wysockiemu dziękuję za kontakt i pozdrawiam. (JKM)
|