Ciężki poniedziałek (3) „Skolim”, Tola i sól
Dowodem niech będzie wspomnienie sprzed blisko 30 lat, gdy byłem na mistrzostwach Europy w hiszpańskim Kraju Basków, w mieście Vittoria. Przed wagą superciężką odbył się niecodzienny pokaz siły przyjęty entuzjastycznie przez miejscową publiczność i zagranicznych gości. Na pomost wwieziono kilka ogromnych, grubo ponad 100-kilogramowych... kamieni i pojawił się niejaki Inaki Perurena. Był on mistrzem sportu o nazwie piedra polegającego na podnoszeniu owych obłych głazów, sportu mającego u Basków ponad tysiącletnia tradycję, sportu - obok peloty -uznawanego za narodowy. To było imponujące widowisko, a oglądałem jej w towarzystwie naszego superciężkiego - Roberta Skolimowskiego, który przymierzył się potem do tych bambulców stwierdziwszy, iż da się to zrobić, ale trzeba mieć - oprócz krzepy - odpowiednią technikę i punkt przyłożenia. Dziecinne proste, prawda? W ogóle „Skolim" był dla mnie przez długie lata synonimem wagi superciężkiej. Poznaliśmy się gdy był mistrzem świata juniorów, a złączył pewien sklep rybny, który przy Mokotowskiej 24 prowadziła jego mama, a w tejże kamienicy mieściła się redakcja „Sportowca"... Robert był arcysympatycznym młodzianem stękającym na treningach i fajnie opowiadającym o tym, czym dla niego jest sztanga. Spotykaliśmy się na zawodach, a latem w Cetniewie, gdzie kadra Klemensa Roguskiego zawsze w sierpniu przygotowywała się do kulminacji sezonu, a ja spędzałem urlopy. Pamiętam jak Robert ożenił się z panną Teresą Wenta (z bliskiego Cetniewu Pucka), jak na świat przyszły ich dzieci - Robert junior i Kamila. Bywałem w mieszkaniu Skolimowskich na stołecznym Gocławiu, napisałem kiedyś taki świąteczny materiał o tej szczęśliwej rodzinie, a fotoreporter Adam Hayder okrasił to zdjęciem gospodarzy i gościa na którego kolanach siedziała kilkuletnia Kamila. Minęły lata i panna Skolimowska zdobyła złoty medal w rzucie młotem podczas igrzysk olimpijskich w Sydney 2000, jakby rekompensując ojcu, iż on - przecież medalista mistrzostw świata - nie osiągnął takiego triumfu. Więc znowu pojechałem na Gocław, zrobiliśmy identyczne zdjęcie tylko trzymałem na kolanach nie małą Kamilkę, ale super kobietę - złotą medalistkę olimpijską... I nigdy nie zrozumiem, iż stało się, to co się stało, że od ponad roku Kamili nie ma już wśród nas...
Ze sportowych wyczynów Roberta najlepiej pamiętam jego rywalizacje z Tadkiem Rutkowskim i wrzesień 1984 roku, czyli tzw. Zawody Przyjażni . Miały one sportowcom z ówczesnych państw socjalistycznych zrekompensować wycofanie się ze startu w olimpijskim Los Angeles (Rumuni i Jugosłowianie pojechali...), a ówczesna decyzja PKOl to naprawdę czarna karta w jego 90-letniej historii. Ale taki to były czasy... Namiastką igrzysk były dla sztangistów zawody w Warnie i była to... wspaniała impreza, bo zawodnicy ZSRR i Bułgarzy to były wtedy ekipy nie do pokonania. Więc co waga to rekordy świata, a ja nie zapomnę superciężkiego Anatolija Pisarienki, który podrzucił 265 kilogramów, a fotografujący to wtedy Janek Rozmarynowski twierdzi do dzisiaj, iż czegoś takiego nie zobaczy już do końca świata! Ukrainiec Tola to był prawdziwy mocarz, smukły jak na superciężkich, umięśniony, wspaniale walczący. Drugi był w Warnie Aleksander Kurłowicz - też reprezentujący ZSRR; Polak z Grodna , po Pisarience król tej wagi, a jeszcze potem sędzia i działacz IWF. Brąz w Warnie wywalczył nasz Robert, ograwszy Bułgara Antonio Krastewa i NRD-owców, i był to jedyny polski medal z tego olimpijskiego ersatzu. Więc prezes Janusz Przedpełski jednak w ostatnim dniu imprezy odzyskał humor i szefostwo ekipy wydało specjalny obiad dla licznej reprezentacji dziennikarskiej. Dobre to były zwyczaje, a rzecz miała miejsce w centrum przygotowań w pobliskich Złotych Piaskach (takie bułgarskie Cetniewo), a spokoju konsumpcji pilnowali wartownicy-żołnierze z kałaszami, bo takie wtedy panowały reguły.
Na koniec przypomnienie aktualnych rekordów świata superciężkich (czyli + 105 kg). Od lat króluje samodzielnie iście zjawiskowy Irańczyk Hossein Reza Zadech z wynikami 213 kg w rwaniu, 263 w podrzucie i 472 w dwuboju. Pierwszy z tych rekordów ustanowił w roku 2003 na mistrzostwach świata w chińskim Quinhuangdao (czyli w Kantonie), drugi podczas ateńskich igrzysk olimpijskich 2004, a trzeci w trakcie olimpiady w Sydney 2000. Europa jest niewiele gorsza, bo najlepiej na Starym Kontynencie rwał (i rwie nadal) Rosjanin Jewgienij Czigiszew - 211 kg podczas mistrzostw świata w Doha 2005, a rekordy w podrzucie i dwuboju są dziełem nie startującego już Niemca Ronny Wellera; 260 z ME w Riesie 1998 i 467 z olimpijskiego Sydney. A Polska? Ano wstydzić się nie mamy czego. W wadze superciężkiej rekordzistą kraju w rwaniu i dwuboju jest... Marcin Dołęga (201 i 436 kg podczas pamiętych MP w Zakliczynie przed trzema laty, gdy startował wagę wyżej), a piękny rezultat 250 kg w podrzucie to osiągnięcie Pawła Najdka z tureckiej Antalyi 2001. I coś mnie się wydaje, iż na poprawieni tych wszystkich rekordów przyjdzie nam jeszcze długo czekać.
Jacek Korczak-Mleczko
Robert to był silny chłopak |
Anatolij Pisarienko podrzuca 265 kg. Tak było naprawdę! |
|
Podium w Warnie 1984, od lewej panowie Kurłowicz, Pisarienko i Skolimowski |