Serce płakało, ale ręce dźwigały
Przedruk www.polskatimes.pl
Ten medal zadedykowałem właśnie naszemu prezydentowi. Bo choć formalnie jestem obywatelem Polski od kilku miesięcy, to kocham ten kraj, wiele mu zawdzięczam i jestem dumny, że mogłem odbierać medal, właśnie trzymając biało-czerwoną flagę mówi Arsen Kasabijew, urodzony w Osetii polski mistrze Europy w podnoszeniu ciężarów, w rozmowie z Oskarem Berezowskim.
Często Pan płacze?
Raczej nie.
A w sobotę płakał Pan?
Moje serce płakało. Łzy, które płyną z oczu, to tylko jeden z przejawów wzruszenia.
Prezydent Lech Kaczyński nadał Panu polskie obywatelstwo w listopadzie zeszłego roku. W sobotę, już z orzełkiem na piersi, zdobył Pan dla naszego kraju tytuł mistrza Europy...
Ten medal zadedykowałem właśnie naszemu prezydentowi. Bo choć formalnie jestem obywatelem Polski od kilku miesięcy, to kocham ten kraj, wiele mu zawdzięczam i jestem dumny, że mogłem odbierać medal, właśnie trzymając biało-czerwoną flagę.
Trudno było zmusić się w sobotę do wyjścia na pomost?
Godzinę przed rozpoczęciem zawodów doszła do nas wiadomość o katastrofie. Żona Szymona Kołeckiego poinformowała go o tym, a on powiedział nam. Prawdę mówiąc, na początku trudno w to było uwierzyć.
Jest godzina do startu w jednych z najważniejszych zawodach w życiu, a Pan co robi?
Szukaliśmy najpierw telewizora, bo chcieliśmy się dowiedzieć, czy to wszystko dzieje się naprawdę. Potem na BBC zobaczyłem napis:Prezydent Polski nie żyje. Staliśmy razem - zawodnicy, trenerzy - i nie mogliśmy nic powiedzieć. Patrzyliśmy, milcząc, na ekran telewizora. Byłem wstrząśnięty.
Nie przeszła Panu przez głowę myśl: nie dam rady, nie wejdę na pomost?
Różne miałem myśli. Ja już kiedyś startowałem w podobnych okolicznościach. Podczas igrzysk olimpijskich w Pekinie na mój kraj spadały bomby.Wtedy nie wiedziałem, co dzieje się z moją rodziną, kto zginął, czy stoi jeszcze dom moich bliskich. Bałem się i byłem przybity. To mnie zmieniło. Pamiętam, że w trakcie igrzysk nie mogłem spać. Wydzwaniałem do domu, a tam nie działały telefony.
Ale wyszedł Pan na pomost w stroju z napisem ''Gruzja''. To Gruzini bombardowali Osetię Południową.
Wielu moich rodaków naprawdę miało mi za złe, że to zrobiłem. Ja sam czułem się fatalnie, ale sport powinien być wolny od polityki, ja nie mogłem wyjść w dresie z flagą Osetii, a chciałem pokazać, że sportowiec z tego kraju może zdobyć medal, że jesteśmy silni i nie tak łatwo nas złamać. Z ciężkim sercem podjąłem decyzję o starcie.
Wtedy walczył Pan między innymi z Szymonem Kołeckim, w ostatniej próbie zaatakował Pan ciężar, który gwarantował złoty medal. Sztanga Pana przygniotła. Do domu w Osetii Pan jednak nie wrócił. Dlaczego?
Wróciłem do domu: do Polski. Mieszkam tu od 2001 r. W Osetii, w Cchinwali, nie byłem od dwóch lat. Kocham swój rodzinny kraj, ale tu jest teraz mój dom.
Zastanawiał się Pan, co tak właściwie zawdzięcza prezydentowi Kaczyńskiemu? Przecież w sercu nosi Pan Polskę od lat, to dokument chyba niewiele zmienia.
Wręcz przeciwnie. Dzięki temu nie muszę już dokonywać takich ciężkich wyborów jak w Pekinie, gdy wyszedłem na podium jako Gruzin, choć kraj ten toczył wojnę z moją ojczyzną. Osetyjczycy nie chcieli mnie widzieć pod flagą Gruzji. Teraz mogę startować z czystym sumieniem. Nie chcę wikłać się w politykę. Uważam, że jest jej i tak za dużo w codziennym życiu. Chcę dźwigać ciężary.
Dostał Pan obywatelstwo od Lecha Kaczyńskiego. Rozmawialiście chociaż chwilę?
Nie. Niestety nie brałem udziału w oficjalnej ceremonii, bo zależało nam na czasie, a takie święto z prezydentem w roli głównej odbywa się niezbyt często. To była raczej urzędowa czynność. Musieliśmy szybko mieć w ręku papiery, zgłosić mnie międzynarodowym władzom, żebym mógł później wystartować oficjalnie jako Polak. Gdybym czekał na uroczystość, pewnie nie zdobyłbym w sobotę tego medalu pod biało-czerwoną flagą. Stojąc na podium w Mińsku, pomyślałem: szkoda, że Lech Kaczyński już o tym nie usłyszy. Może byłby ze mnie dumny?
Sportowiec podczas zawodów powinien mieć umysł wolny od innych emocji. Szybko wyrzucił Pan z głowy katastrofę w Smoleńsku?
Nie dało się. Mogłem jedynie przesunąć na pierwszy plan myśli o zawodach. Koncentrować się na tym, co muszę zrobić: technice,taktyce. Po drugim podejściu w podrzucie wiedziałem, że jestem mistrzem, i przed trzecią próbą powiedziałem sobie, że zadedykuję złoto prezydentowi.
Odniósł Pan największy sukces w karierze w dniu największej tragedii we współczesnej historii Polski. Czy w takim momencie można mówić o radości?
Tak. Byłem szczęśliwy z sukcesu sportowego, ale nie byłem w stanie się z tego cieszyć. Po przyjściu do hotelu usiedliśmy z kolegami i trenerem w pokoju i tylko rozmawialiśmy. Każdy dźwigał ciężar smutku na swój sposób. Wygrałem, byłem najsilniejszy, odniosłem sukces, odbierałem gratulacje i sam składałem podziękowania. Bo za moim medalem stoi wielu Polaków: Szymon Kołecki, Zygmunt Smalcerz i mój gruziński trener, który ściągnął mnie do Polski, Iwan Grikurow. On jest dla mnie jak ojciec.
Mówi Pan po Polsku lepiej niż niejeden człowiek, który się tu urodził. Nauka była trudna?
Pierwsze pół roku tak, ale potem nie miałem już kłopotów z komunikowaniem się. To ładny język.