STRAŻNIK PRZESZŁOŚCI. ROZMOWA Z JANEM ROZMARYNOWSKIM
Swoim życiem i pasją zaświadcza, że trzeba ocalać od zapomnienia. Naoczny świadek czasów największej chwały polskiego sportu, pasjonat sportów siłowych. Wspaniały fotoreporter, serdeczny kolega, szanowany w świecie sportu. Rozmawiam z Janem Rozmarynowskim.
Świata zatrzymanego w jego obiektywie już nie ma. Taka prawda. Nie ma tych wspaniałych ludzi i wartości, nadających kierunki w ich życiu. Wszystko jest inne. Ale gdy ma się pasję i mądre patrzenie na to co wokół, można się jakoś do innego dostosować. Przez ponad pół wieku przemierzał świat i Polskę z aparatem fotograficznym, od wielkich stadionów, po małe wiejskie sale i boiska. Fotografował największych z największych oraz takich, o których mało kto słyszał. Jednych i drugich szanował. Z wieloma się przyjaźnił. Dla mnie jest strażnikiem przeszłości. Jan Rozmarynowski – legendarna postać polskiego sportu, naszej sportowej fotografii. Jego zdjęcia można zobaczyć w takich pozycjach wydawniczych jak „Album sztafeta fotoreporterów”, „Z piłką do Europy”, „Najlepsi sportowcy XX wieku”, „Album Kazimierz Górski i Jego Orły”, „Album Sławy Polskiego Sportu”, „90-lat na olimpijskim szlaku”, „Kroniki Sportu Polskiego”, „Współczesny Herkules”, „Kulturystyka”, „Herkules z Saskiej Kępy” i wiele, wiele innych. Jego oprawione w ramy zdjęcia naszych najwspanialszych sztangistów, są głównym motywem w siedzibie ciężarowego związku. „Rozmaryn”, rocznik 1940, czyli już po osiemdziesiątce, ale nadal w biegu życia. Dawno chciałem z Jankiem porozmawiać, ale tak jakoś ten pomysł chował się w codzienności. Pięknie za to opisywali go moi koledzy dziennikarze, że wymienię Jacka Korczaka-Mleczkę, Marka Ceglińskiego czy Grzegorza Pazdyka. Ostatnio spytałem Janka – może wrócimy do tematu pogadanki? Ucieszony odpowiedział – super, ale o mnie mało, za to dużo o sporcie, o ciężarach! Rozmawiam z Janem Rozmarynowskim.
- Na początek spytam o zdrowie?
- W moim wieku, to częste i ciekawe pytanie! Powiem tak - bywało lepiej. Po problemach z serduchem i kolanem – teraz jest w porządku. Zdrowie się ustabilizowało.
- Niech tak zostanie! Proponuję cofnąć się o dobre sześćdziesiąt lat. Twoje pierwsze kroki jako fotoreportera…
- Uczyłem się w Technikum Fototechnicznym w Warszawie. W Wojskowej Agencji Fotograficznej miałem staż fotolaboranta, wtedy też podjąłem pracę w dwutygodniku "Sport dla Wszystkich", Gazetę redagował znakomity Stanisław Zakrzewski. Wtedy zetknąłem się z kulturystyką i podnoszeniem ciężarów. W „Sporcie dla Wszystkich” te dyscypliny zawszy cieszyły się największą popularnością wśród czytelników. A lata sześćdziesiąte to był prawdziwy szał na kulturystykę i ciężary. Stąd późniejsze sukcesy Polaków na pomostach całego świata.
- W kulturystyce zakochałeś się z wzajemnością!
- Wraz z rówieśnikami mieliśmy wówczas sposób na życie, na spełnianie się sportowo. Kulturystykę zacząłem uprawiać w Prima Aprilis czyli pierwszego kwietnia. Był rok 1960. Wszystko zaczęło się w stołecznym i legendarnym „Herkulesie”. Mieliśmy po dwadzieścia i troszkę więcej lat, przed nami jawiło się dobre życie. Później byłem przez długi czas społecznym prezesem „Herkulesa”.
- Od mistrzostw Polski w Koszalinie w 1961 roku, do – bodaj - roku 2013, towarzyszyłeś z aparatem wszystkim mistrzostwom Polski seniorów w podnoszeniu ciężarów?
- To prawda! Ale byłem przy polskich ciężarowcach także podczas zawodów rangi mistrzostw świata czy Europy. Doskonale pamiętam starty Waldemara Baszanowskiego, Ireneusza Palińskiego, Mariana Zielińskiego czy Zygmunta Smalcerza, Wojtka Ozimka, innych. Towarzyszyłem naszym zawodnikom w mistrzostwach Europy i świata. Byłem na zgrupowaniach kadr, które prowadzili Klemens Roguski i Augustyn Dziedzic, potem kolejni opiekunowie reprezentacji męskiej, a w latach już nam bliższych – także kobiecej.
- Z okazji twojej osiemdziesiątki nasz wspólny znajomy, redaktor Marek Cegliński, ładnie napisał o tobie w serwisie PAP. Może sobie wspólnie przypomnimy fragmenty?
- Bardzo chętnie. Proszę pytaj!
- W relacjach ze sztangistami, w wielu przypadkach po prostu przyjaźniłeś się z zawodnikami.
- Tak. Kadrowicze często trenowali w Warszawie, na terenie Akademii Wychowania Fizycznego przy Marymonckiej. Tam, gdzie jest siedziba związku. Było blisko, więc często ich odwiedzałem. Niejednokrotnie dwa razy w tygodniu. Zawodowo i towarzysko. Jakie to były piękne czasy. Mogę śmiało powiedzieć, że moimi przyjaciółmi byli mistrzowie olimpijscy - Ireneusz Paliński, Waldemar Baszanowski i Zygmunt Smalcerz. Z Waldkiem nawet odwiedzaliśmy się z rodzinami w domach. Baszanowskiego podziwiałem jako sportowca i człowieka.
- A z imprez zagranicznych pamiętasz najbardziej….
- Oczywiście Zawody Przyjaźni w 1984 roku. To były "zastępcze" igrzyska olimpijskie dla krajów obozu socjalistycznego, które zbojkotowały właściwe igrzyska w Los Angeles, w 1984 roku. Ciężarowcy rywalizowali w Warnie. Padło tam wiele rekordów świata. Pamiętam jak – wtedy jeszcze jako Bułgar Naim Sulejmanow - musiał zbić półtora kilograma do wagi 60 kg, by móc wystartować przed własną publicznością. Siedział w saunie dwie i pół godziny, jak mówili później jego trenerzy. Wynieśli go na kocu. Postawili na wadze, lekko podtrzymując. Okazało się, że zbił te półtora kilograma! Poszedł do sali rozgrzewkowej, czegoś się napił, zrobił rozruch i za pół godziny bił rekordy świata. Obsługiwałem zawody jako wysłannik tygodnika "Wiadomości Sportowe". Przepracowałem w tej gazecie dziewiętnaście lat.
- Na fotograficznej kliszy uwieczniałeś nie tylko ciężarowców….
- Oczywiście, kocham sport, fotografowałem niemal wszystkich najlepszych i postacie z cienia polskiego sportu. Na przykład jechałem osiemnaście razy z wyścigiem Dookoła Polski. Robiłem zdjęcia wszystkim najlepszym polskim kolarzom tamtych lat, na czele z Ryszardem Szurkowskim, Stanisławem Szozdą, Lechem Piaseckim, Czesławem Langiem czy Zenonem Jaskułą i wieloma innymi. W 1964 roku byłem świadkiem i fotografowałem zawodników, podczas słynnych meczów gwiazdorów ligi NBA z Legią Warszawa i AZS AWF Warszawa w Hali Gwardii. Z gier zespołowych najbardziej jednak utkwiła w pamięci piłka nożna i wyprawa do Moskwy na pożegnalny mecz Lwa Jaszyna w maju 1971 roku. Na trybunach było sto tysięcy ludzi. I ten pamiętny mecz: Dynamo Moskwa kontra Gwiazdy Świata z m.in. Włodzimierzem Lubańskim i Zygmuntem Anczokiem. Następnego dnia w samolocie Jan Ciszewski, z którym spałem w pokoju, opowiadał, że każdy z grających zawodników drużyny gości miał dla Jaszyna jakiś upominek. Prezenty wręczali także przedstawiciele różnych federacji piłkarskich. Potrzebna była ciężarówka, żeby to wszystko wywieźć. Goście natomiast dostali od Jaszyna po turystycznym telewizorze kolorowym „Junost”.
- Były też sporty zimowe….
- Tak, i tu muszę powiedzieć o pewnej przygodzie podczas narciarskich mistrzostw świata w Szczybrskim Jeziorze na Słowacji. To było ponad pół wieku temu. Na dużej skoczni brązowy medal wywalczył tam nasz Stanisław Daniel-Gąsienica, przegrał z Garim Napalkowem ze Związku Radzieckiego i Jirim Raską z Czechosłowacji. Ale nie mam żadnego zdjęcia z tego wydarzenia. Dlaczego? Blisko godzinę wchodziłem na skocznię z ciężkim aparatem i obiektywami. Dziennikarzy nie wpuszczali na wyciąg krzesełkowy. Gdy wreszcie ustawiłem się pod progiem gotowy do pracy, zobaczyłem, że... zamarzł aparat.
- Wielokrotnie opowiadałeś o serdecznej znajomości z Ireną i Januszem Szewińskimi.
- Tak. Świętej Pamięci Irenę Szewińską znałem bardzo dobrze. Gdy Janusz zaczął ze mną pracować w „Sporcie dla wszystkich”, redakcja mieściła się na stadionie Skry. Przyjeżdżali razem na skuterze, raz przedstawił mi Irenkę jako narzeczoną. Na Skrze była ciemnia fotograficzna. Gdy nasza wspaniała lekkoatletka zjawiała się na treningi, by nie ganiać po zawodniczych szatniach, przebierała się u nas w tej ciemni.
- Piękna historia…
- Tak. I jestem dumny z tego, iż byłem w setkach takich historii ich częścią. To był nasz świat, zawodowy, towarzyski, zarazem intymny. Dziś szefowie gazet czy portali chcą, by wszystko zostało na wierzchu. To nie dla mnie.
- Kilka lat temu przekazałeś do ciężarowego związku obszerne archiwum zdjęć.
- Bo to jest naturalne miejsce dla nich. Fotografie czarno-białe mają swoją magię.
- A może byśmy rozpoczęli taka małą współpracę i prezentowali najwybitniejsze postacie polskiej sztangi. Ot, taki roboczy tytuł: „ Z obiektywu pana Janka”, a sylwetki do kolejnych prezentacji wybiera... Jan Rozmarynowski. Co ty na to?
- Bardzo proszę. Świetny pomysł.
- No to kogo proponujesz na początek?
- Zacznijmy może od nieodżałowanego wieloletniego prezesa PZPC Janusza Przedpełskiego.
- Bardzo dobry pomysł. Dziękuję za rozmowę i dużo zdrowia, Janku!
Marek Kaczmarczyk