JEST ICH TERAZ TRÓJKA: MIECZYSŁAW NOWAK, WALDEMAR BASZANOWSKI I JOANNA ŁOCHOWSKA.
Bardzo skromna. Koleżeńska. W tym co robi, profesjonalistka. Pewna swojej wartości. Coś w tym jest, że tylko tacy potrafią trzy razy z rzędu sięgać np. po złote medale mistrzostw Europy. W historii polskich ciężarów takich wybitnych osobowości, którzy dokonali tej sztuki, mamy teraz trójkę: Mieczysława Nowaka, Waldemara Baszanowskiego i Joannę Łochowską.
Przez te ponad 90 lat znakomitości ciężarowego sportu u nas przecież bez liku. Podwójny mistrz olimpijski, złoci sztangiści z igrzysk, wielokrotni mistrzowie świata i Europy. Ale tylko trójce z nich udało się w trzech kolejnych mistrzostwach Europy, stanąć na najwyższym stopniu podium! Pierwszym jest Mieczysław Nowak, który po złoto sięgał w latach 1965, 1966 i 1968 (w roku 1967 nie było ME), drugi to Waldemar Baszanowski (1968, 1969, 1970). Od niedzieli, 7 kwietnia 2019 roku, jako trzecia dołączyła do tego znakomitego grona Joanna Łochowska (2017 Split, 2018 Bukareszt, 2019 Batumi).
Od tego historycznego, złotego występu pani Joanny w Batumi, minęło nieco ponad 24 godziny. Emocje z pomostu opadły, ale serduszko naszej mistrzyni nadal bije rytmem sekund odmierzających czas do rozpoczęcia tych emocjonujących podejść. Teraz jest radość, ale też i wywiady. Mistrzyni udziela ich – mimo zmęczenia – bardzo chętnie. Jest przy tym otwarta i przekonująca. Także i my poprosiliśmy naszą najbardziej utytułowaną aktualnie sztangistkę o rozmowę.
- Na początek wielkie gratulacje pani Joasiu. Proszę powiedzieć, ale tak szczerze, z jakim przeświadczeniem jechała Pani na te mistrzostwa. Z wiarą w obronę złota, czy też może myśli krążyły tylko wokół tego, by było podium?
- Jadąc na te mistrzostwa wiedziałam, że jestem bardzo dobrze przygotowana. Nie zastanawiałam się przy tym, ile kilogramów trzeba będzie dźwigać, aby zdobyć medal. Nie myślałam konkretnie o złocie, chociaż miałam świadomość, że jestem w stanie o nie walczyć i że byłoby to niesamowite, zdobyć je trzeci raz z rzędu! Ale zawsze skupiam się na małych krokach, nie chcę wybiegać w przyszłość, tym bardziej, że zawody rządzą się swoimi prawami. Ich nie da się przewidzieć czy zaplanować. Konsekwentnie więc pracowałam nad tym, na co mam największy wpływ. Czyli nad treningiem, po to by być w takiej dyspozycji, która zapewni mi przede wszystkim taki poziom sportowy, który zapewni podjęcie walki. Ostatnie treningi naprawdę napawały nadzieją. Mimo sporych trudności po drodze, zbudowałam życiową formę.
- A pobyt już tu, w Batumi, dni oraz godziny przed startem. Co głównie „chodziło” po pani głowie? Może układała pani taktykę, widziała pierwsze podejścia w rwaniu, podrzucie?
- Czułam spokój i wdzięczność, że znów mogę uczestniczyć w zawodach rangi mistrzostw Europy! To duża radość, kiedy ma się świadomość przebytej całkiem nie lekkiej, lecz pełnej wyzwań drogi. A takie prestiżowe zawody, to przecież nagroda i fascynująca możliwość spełnienia siebie i swoich marzeń. Ze stali nie jestem, więc stres na starcie nie był mi obcy, choć zazwyczaj odczuwam go dużo wcześniej. On potem ulatuje, jest bardziej wówcza komfortowo. Tak to czuję ja. Tym razem musiałam sobie poradzić z głową pełną niepotrzebnych myśli podczas startu. I z tego też jestem dumna, bo potrafiłam, mimo wszystko, się wyciszyć i skupić, podchodząc do sztangi.
- No to poproszę o analizę podejść w rwaniu. Była pani trzecia po tym boju.
- Tak byłam trzecia, zaliczyłam tylko jedno podejście, na 87 kilogramów. Ale moje możliwości były większe, przez ostatnie dwa-trzy lata tak dobrze nie czułam się na rozgrzewce startowej, jak właśnie w minioną niedzielę w Batumi. Jednak wdał się niepotrzebny chaos i zabrakło tego mojego spokoju, by precyzyjniej rwać. Pozostał żal niewykorzystanego potencjału po rwaniu. Musiałam szybko się zebrać, czekał mnie przecież podrzut.
- To pani bardzo mocna strona. No to też prosimy o analizę. Srebro w dwuboju „wpadło” po pierwszym podejściu. Potem nerwy przy starcie Rosjanki Jerszowej czy nie?
- Wcześniej mocną stroną było rwanie, a teraz podrzut. Chyba z wiekiem zmieniają się parametry i nigdy bym nie przypuszczała, że to właśnie ja tak klasycznie wygram - jak to się u nas mówi – podrzutem! Na treningu podrzuciłam 114 kilogramów i czułam się w tym boju przez ostatnie miesiące dużo pewniej niż w rwaniu, w nim miałam dużo komplikacji. Był nawet moment, że całkowicie się pogubiłam, odnowił się stary uraz barku, przez co to rwanie, naprawdę spędzało mi sen z powiek. Ale na szczęście, końcówkę przygotowań miałam pomyślną. Zbudowałam solidny fundament, by rwać tak, by móc jeszcze ostateczny wynik nadrobić. Podrzucając na starcie 107 kilogramów, czekałam, co się dalej wydarzy. Tener Aleksander Czerniak przekazał mi, że jeśli Rosjanka podrzuci 110 kilogramów, trzeba iść z 114 kilogramami na złoto, jeśli zaś nie, to wystarczy 112 kilogramów. Bardzo mnie to zmotywowało, dało możliwość walki o złoty medal, mimo słabszego przecież rwania. Jednocześnie atak na ciężar wyższy niż 110 kilogramów, a więc było to coś, co bardzo chciałam przekroczyć, jeśli chodzi o osobiste cele i „cyfry” w podrzucie!
- Atak na 112 kilogramów! Trudno było to wstawanie, ale druga faza idealna. Ma pani rezerwy?
- Trudno wstałam, bo przeciągnęłam sztangę na siebie, jestem zawodniczką mocno techniczną, dlatego u mnie najdrobniejszy detal ma ogromne znaczenie. Na samym starcie zabrakło wytrzymania na biodrze, w konsekwencji musiałam posilić się drugim odbiciem. Na rozgrzewce było idealnie, ale sztanga nie była bardzo ciężka. Myślę, że gdyby nie euforia ze zdobycia złotego medalu i lepsze zabranie, by trafić w odbicie, byłam przygotowana na stare rekordy życiowe w podrzucie z kat. wagowej do 58 kg. A więc nawet i około 115 kilogramów.
- W jakim elemencie są rezerwy?
- Muszę dalej mocno pracować nad aktywacją biodra i atakiem w przyjęciu sztangi, zarówno w rwaniu, jak i w zarzucie. No i „góra”, także więcej i mocniej wykorzystywać nogę.
- Złoto tych mistrzostw Europy w Batumi, nie jest już marzeniem, ma go pani już na zawsze! To co dalej? Przygotowania do mistrzostw świata w Pattayi?
- Tak, jak wrócimy z Gruzji, czeka mnie start ligowy dla mojego klubu Budowlanych Opole, potem mistrzostwa Polski i po drodze do mistrzostw świata, prawdopodobnie jeszcze jakiś turniej kwalifikacji olimpijskich.
- Jest pani polską nadzieją na dobre miejsce w igrzyskach w Tokio, ale też nadzieją Europy w tokijskich igrzyskach. Myśli pani już o olimpiadzie?
- Aby być w Tokio, trzeba wywalczyć najpierw kwalifikację. Na tym się na razie skupiam, starając się po kolei o jak najlepsze rezultaty na zaplanowanych zawodach. Po zdobyciu kwalifikacji będę bardziej myśleć o bezpośrednim starcie w igrzyskach w Tokio.
- Po tym złotym starcie w Batumi, jest teraz trochę czasu dla siebie, na zobaczenie tego pięknego miasta nie tylko zza szybu autokaru, na zakupy pamiątek najbliższym i znajomym.
- Tak, jest sporo czasu, zostaję w Batumi do końca mistrzostw. Będę kibicować naszej reprezentacji, trenować i podziwiać piękne uroki Batumi. A tak dobrego jedzenia, jak podczas tych mistrzostw, to na zawodach dawno nie było.
Rozmawiał: Marek Kaczmarczyk, Batumi, 8 kwietnia 2019.