Minister Sportu i Turystyki Witold Bańka: - Finansowanie to przywilej, a nie prawo. Spójrzmy na przypadek ciężarów, którym po skandalu w Rio obcięliśmy dotację z pięciu milionów do jednego, w ramach sportu wyczynowego.
Na łamach „Przeglądu Sportowego” ukazał się obszerny wywiad z ministrem Sportu i Turystyki Witoldem Bańką. Szef polskiego sportu mówi w nim m.in. o: oczekiwaniach związanych z igrzyskami w Tokio, gdzie liczy na 15-20 medali, funkcjonowaniu związków sportowych, wymienia te najlepsze, jest też mowa o strategii rozwoju w polskim sporcie. Cały wywiad – poniżej.
…. „Minister Sportu i Turystyki Witold Bańka przyznaje, że wcześniej brakowało pomysłu i spójnej strategii rozwoju w polskim sporcie. – Jesteśmy na początku drogi. Nie mogę powiedzieć, że polski sport jest na poziomie, na którym już nic nie musimy robić. Mam nadzieję, że koncepcja, którą aktualnie wdrażamy będzie kontynuowana. Mam przeczucie, że to jedyna możliwa droga dla polskiego sportu, tak abyśmy już podczas igrzysk w Tokio mieli nie 11, a 15–20 medali (….)
- Jest pan zadowolony z nowej ustawy o sporcie?
- Jestem zadowolony z rozwiązań, które wprowadzamy. Za kilka miesięcy zobaczymy, jak faktycznie polskie związki sportowe odnajdują się w nowej rzeczywistości. Od początku konsekwentnie zapowiadałem, że ustawa ma przeciąć różne nieuczciwe powiązania kapitałowe. Chciałbym, by podniosła poziom zarządzania w związkach. Obserwowałem ich działanie od początku pracy w resorcie i nie byłem zadowolony. Mam nadzieję, że nowy akt prawny realnie zmieni polski sport.
- Zmiany w ustawie o sporcie wpływają też na e-sport?
- Rozszerzyliśmy definicję sportu, ale nie przekłada się to na żadne głębsze skutki prawne. Chodziło bardziej o docenienie poszczególnych sportów umysłowych, takich jak: szachy, warcaby czy brydż sportowy a także symboliczne otwarcie się na środowisko tzw. e-sportu i podkreślenie, że nie ma mowy o osiąganiu w nich sukcesów bez aktywności fizycznej.
- Czyli nie powstanie Polski Związek E-Sportu?
- Na dziś nie ma takiej możliwości. Zasady są takie: aby być związkiem, trzeba być na liście sportów olimpijskich lub nieolimpijskich uznanych przez MKOl.
- Słyszymy ze związków pretensje do pana o to, że pan minister uważa wszystkie związki za złe.
- Nigdy tak nie powiedziałem.
- Nie mówimy, że pan tak powiedział, tylko, że tak pan uważa.
- Nie twierdzę, że każdy związek jest siedliskiem zła, ale bywają federacje bardzo źle prowadzone. Opowiem panom ciekawostkę. Zrobiliśmy badania na temat jakości zarządzania, a ankiety wypełnili działacze i sportowcy. Wyniki były fatalne. Sami się ocenili! Przyznaję też, że moja opinia na temat funkcjonowania większości związków jest krytyczna. Opozycja w sejmie zarzuca mi, że jako resort chcemy naruszać autonomię związków, choćby poprzez kontrolę ich regulacji wewnętrznych. Nic bardziej bzdurnego. Chcemy jedynie sprawdzać na ile związki przestrzegają reguł, które same ustanowiły. Trzy czwarte skarg, które do mnie wpływają, dotyczą właśnie tego.
- Dużo tych skarg?
- Bardzo dużo. Są donosy, anonimy, oficjalne skargi.
- Które związki są teraz na pana czarnej liście?
- Nie będę wymieniał żadnego. Zachowuję dystans. Swoją drogą, w roku wyborczym w związkach próbowano mnie wciągnąć i zaangażować we wsparcie konkretnych kandydatów, ale trzymałem się od tego z daleka. Związki są i muszą pozostać autonomiczne a ja nigdy nie będę ingerował w wybór ich władz.
- Związkowi tenisowemu wstrzymaliście dotację.
- Tak. Z powodu złego wydatkowania funduszy. Zarzutów było mnóstwo. Słyszę dzisiaj pytania dotyczące tego, co zrobię, gdy działacze będą próbowali omijać przepisy. Odpowiadam, że finansowanie to przywilej, a nie prawo. Spójrzmy na przypadek ciężarów, którym po skandalu w Rio obcięliśmy dotację z pięciu milionów do jednego w ramach sportu wyczynowego. Jeśli dalej będą dochodziły do nas sygnały o nieprawidłowościach, znowu użyjemy tego mechanizmu. Jako szef resortu mam do tego prawo. Pojawił się pomysł, aby dopisać do ustawy zapis, że po złapaniu zawodnika na dopingu, ograniczamy finansowanie, ale przecież ja to mogę zrobić i bez zapisu ustawowego. Swoją drogą, chcemy, aby w każdym związku był koordynator do spraw antydopingowych. Zresztą w wielu związkach już ktoś taki jest. Co ciekawe, jeszcze niedawno związki same decydowały o karach za stosowanie niedozwolonych substancji przez zawodników! To był przepis niezgodny z zasadami WADA.
- I często kończyło się naganą albo nie publikowaniem decyzji na stronie.
- Nazwiska nie można było podawać do wiadomości publicznej.
- Znamy sprawę, rozbijaliśmy się o to przy okazji wpadki Adriana Zielińskiego.
- Dokładnie. Teraz będzie można podać więcej szczegółów.
- I tak to zrobiliśmy.
- Nie wiem jak, ale faktycznie wyłuskiwaliście informacje.
- Jakie mechanizmy kontroli wprowadziliście? Co, jeśli dalej w związkach będą przykłady nepotyzmu?
- Mamy cały szereg zapisów ograniczających powiązania kapitałowe i wzmacniających transparentność w zarządzaniu. Jeśli będą przykłady nepotyzmu – będą konsekwencje finansowe.
- Gdyby chcieć z dnia na dzień wyrugować kolesiostwo i układy, to polski sport będzie sparaliżowany. Panie ministrze, przecież pan o tym wie...
- Dlatego robimy to ewolucyjnie, a nie rewolucyjnie, by nie wylać dziecka z kąpielą. Jestem zwolennikiem działań strategicznych i przemyślanych. Swoją drogą, być może model, który ma zastosowanie w programie Team100 jest pewnym kierunkiem? To test. Oczywistym jest, że nikt nie zlikwiduje związków sportowych, bo one też mają masę zadań, ale możemy popracować nad koncepcją finansowania, w której lwią część pieniędzy będziemy kierować bezpośrednio w stronę zawodników i szkoleniowców.
- Kto wtedy byłby rozliczany z wyniku? Nadal związek czy ministerstwo?
- Trener i zawodnik, ale to na razie koncepcja. Zobaczymy, jak zafunkcjonuje. Mamy kilka pomysłów w zanadrzu.
- Zostawiliście sobie fajną furtkę do rozwiązania umowy. Wyczytaliśmy, że sportowcy, którzy dostali pieniądze, mają zakaz używania brzydkich słów.
- Ten Kodeks ma wymiar nieco symboliczny, ustanowiła go Polska Fundacja Narodowa i jako sponsor ma prawo wymagać określonej postawy etycznej. Widziałem pana zgryźliwą uwagę na ten temat na Twitterze.
- Bo w zasadzie wszystkim moglibyście zabrać w ten sposób pieniądze. Słowo na „k” to często pierwszy komentarz, który można wyczytać z ruchu warg zawodników.
- Niech pan nie przesadza. Nikt nie będzie za to zabierał beneficjentom programu pieniędzy. Rzecz w tym, by sportowcy pamiętali, że są naszymi ambasadorami w świecie. Zachowywali się godnie i etycznie.
- Ciągle nie mówi pan, w których związkach źle się dzieje. Podobno ma pan krytyczne uwagi do narciarskiego. Choć sportowcy z PZN zdobywają dużo medali.
- A gdzie pan te medale widzi poza skokami? Sytuacja w sportach zimowych jest bardzo zła i warto o tym głośno mówić. Stoimy skoczkami narciarskimi. Biathlon męski totalnie leży. U kobiet te same nazwiska i brak następczyń. Panczeniści i ich medale w Soczi nie były zaskoczeniem, bo wchodzili na podium mistrzostw świata już rok wcześniej. Teraz jednak wyników nie ma. W narciarstwie biegowym jest Justyna Kowalczyk, za którą trzymamy kciuki, ale gdzie są jej następcy? Przez lata ministerstwo nie wymuszało na włodarzach związków sportów zimowych długofalowej strategii rozwoju. Skoczkowie i Justyna mają komfort przygotowań, ale reszta? Marzę o sytuacji, którą mieliśmy np. w pchnięciu kulą. Tomek Majewski kończył karierę a na jego miejsce byli już następcy – Konrad Bukowiecki i Michał Haratyk.
- W skokach to się przecież dzieje.
- Zostawmy skoki, bo tu faktycznie mamy za sobą historyczny sezon.
- To efekt systemu?
- W perspektywie najbliższych kilku lat będzie dobrze, choć i w skokach trzeba myśleć bardziej przyszłościowo, bo np. w ostatnich mistrzostwach Polski wystąpiło znacznie mniej zawodników niż w latach poprzednich. Wszyscy wiemy, że sześć medali z Soczi to wynik ponad stan. Czapki z głów przed sportowcami, ale jeśli w Pjongczangu sięgniemy po dwa medale to będzie sukces.
- I co z tym zrobić?
- Sygnalizowaliśmy włodarzom związków, że nie będziemy ich wyręczać i pisać za nich kompleksowych strategii rozwoju dyscypliny czy programów szkoleniowych – bo to ich zadanie. Zapewnimy im natomiast środki i będziemy oczekiwać od nich propozycji gruntownych zmian oraz dalekosiężnych i przemyślanych rozwiązań systemowych szczególnie w obrębie szkolenia młodzieży, bo bez tego nie ma sukcesów w sporcie wyczynowym.
- W narciarstwie klasycznym akurat pieniądze są. Wystarczy spojrzeć na liczbę sponsorów.
- Tylko nikt nie postawił na tworzenie programu szkoleniowego np. uwzględniającego najbardziej perspektywicznych zawodników. Trzeba zbudować piramidę szkoleniową we wszystkich ważniejszych dyscyplinach.
- Związki stawiają na wyczynowców, bo to daje im więcej pieniędzy z ministerstwa. Błędne koło.
- Jest inaczej. Mamy osobne środki na sport wyczynowy i osobne na sport dzieci i młodzieży z Funduszu Rozwoju Kultury Fizycznej, które cały czas rosną.
- To który związek dobrze działa?
- Nie będę nikogo szczególnie wyróżniał. Niech skupią się na ciężkiej pracy dla dobra swoich dyscyplin i co najważniejsze, niech funkcjonują transparentnie.
- Proszę próbować, szybko skontrujemy.
- Sądząc po liczbie sukcesów medalowych na igrzyskach są cztery dyscypliny w sportach indywidualnych, które mają największy potencjał na dzisiaj: lekkoatletyka, kolarstwo, wioślarstwo i kajakarstwo.
- Dopisalibyśmy pływanie. Z powodu medali i skali powszechności.
- Z tym byłbym ostrożny. Pływacy na ostatnich igrzyskach zawiedli. Spójrzmy jeszcze na sporty drużynowe, bo tu obserwujemy ciekawe zjawisko. Nie chcę mówić o kryzysie, ale o zmianie pokoleniowej. Przykładem jest choćby piłka ręczna. Odchodzi jedno pokolenie i musimy czekać. Widać tam potencjał, powstało mnóstwo szkółek, my też mocno je finansujemy, ale trzeba uzbroić się w cierpliwość. Siatkówka żeńska leży, choć pieniędzy w tej dyscyplinie nie brakowało. W piłce nożnej z kolei doczekaliśmy się świetnej drużyny. I teraz pytanie: to efekt systemu czy kilku talentów, które się pojawiły?
- Mamy Roberta Lewandowskiego, który stał się naturalnym liderem. Kiedyś wbrew systemowi pojawił się Adam Małysz i Justyna Kowalczyk.
- Dzisiaj nie ma już argumentu, że brakuje wyników z powodu kiepskiej infrastruktury. W roku 2016 mieliśmy rekordową realizację planu inwestycyjnego. Dofinansowaliśmy 718 nowych obiektów. W przyszłości będzie ich jeszcze więcej. Cały czas inwestujemy w infrastrukturę sportową. Dotychczas w polskim sporcie wiele sukcesów nie było efektem systemu, a pracy i determinacji trenerów oraz utalentowanych zawodników. Moim priorytetem jest stworzenie stabilnej piramidy szkoleniowej. Stałych mechanizmów. Na program SKS, czyli dodatkowe zajęcia w szkole, przeznaczamy ponad 40 mln rocznie i co ważne ten budżet będzie rósł. Zarażamy dzieci miłością do sportu. Inny z naszych projektów, wspierający małe i średnie kluby sportowe – Program KLUB, jak się okazuje, nierzadko pozwala im przetrwać. Jest Team100. Przywróciliśmy również finansowanie kadr wojewódzkich juniorów i juniorów młodszych, bo z kuriozalnych powodów ten etap – sportowego rozwoju ministerstwo w poprzednich latach pomijało. Dużo się dzieje. Walczymy o stworzenie długofalowego i trwałego systemu.
- Dlaczego tak się pan upiera przy tym, że prezesi związków nie mogą zarabiać?
- W ustawie o sporcie ten zapis funkcjonuje przecież od dłuższego czasu. Swoją drogą wielu prezesów zarabia, tyle, że ze środków sponsorskich, nie publicznych. Jeśli związek ma dodatkowe pieniądze, pochodzące od sponsora i chce płacić prezesowi to my w to nie ingerujemy. Warunek? Nie są to środki publiczne.
- Wcześniej była furtka, która pozwalała prezesom pracować na etacie sekretarza związku.
- Owszem, było wiele furtek jak omijać prawo. Walczymy z tym. Prezes polskiego związku sportowego to w dużej mierze funkcja reprezentacyjna. Płacimy – i to więcej niż wcześniej – sekretarzom generalnym lub dyrektorom biura oraz dyrektorom sportowym lub kierownikom wyszkolenia, bo to oni wykonują realną pracę. Zwiększyliśmy też wynagrodzenia trenerów. To nie koniec. Chcemy pójść krok dalej i nagradzać pierwszych szkoleniowców medalistów największych imprez. Nie wyobrażam sobie, żebyśmy mieli płacić prezesom ze środków publicznych i uważam, że to dobra zasada. Jeśli to operatywny i kreatywny menedżer, może pozyskać sponsora i tą drogą zarabiać. Proszę bardzo.
- A może skoro prezes chce się poświęcać pracy w związku w stu procentach, to powinien zarabiać? W końcu wymagacie profesjonalizmu, a tego nie daje nikt za darmo.
- Jeśli polskie związki sportowe wejdą na wysoki poziom zarządzania i staną się w pełni profesjonalne, to może wrócimy do tematu, choć nie jestem zwolennikiem płacenia prezesom ze środków publicznych.
- Nie boi się pan, że w tej sytuacji zaczną się kombinacje albo taki ktoś zajmie się pracą, która daje mu realny zarobek?
- A jaka kwota sprawi, że nie będą kombinować? Dziesięć czy dwadzieścia tysięcy miesięcznie? A może więcej?
- Możemy tak bez końca.
- To może niech prezesem będzie ktoś, kto ma pasję, ale też własny biznes i jest skuteczny w pozyskiwaniu sponsorów.
- Wspomniał pan o mechanizmach kontroli. Jak mają wyglądać? Można przecież przepisać biznes na syna i dalej kombinować.
- Były sytuacje, gdy prezes związku kupował sprzęt od firmy własnej żony. Jeśli takie sytuacje będą miały miejsce dalej, pojawią się wszelkie konsekwencje wynikające z wprowadzanej przez nas ustawy.
- Na pewno nie można panu zarzucić braku aktywności.
- Nie brakuje mi energii i widzę przed sobą dużo pracy. Jesteśmy na początku drogi. Nie mogę powiedzieć, że polski sport jest na poziomie, na którym już nic nie musimy robić. Gdy rozpocząłem pracę, nie wiedzieliśmy, w co włożyć ręce. Nie ma w tym winy urzędników, którzy tu pracowali. Brakowało pomysłu, spójnej długofalowej strategii rozwoju. Mam nadzieję, że cokolwiek wydarzy się w następnych latach, koncepcja, którą aktualnie wdrażamy będzie kontynuowana. Tak, jak ma to miejsce i przynosi wymierne rezultaty w Wielkiej Brytanii, gdzie ludzie się zmieniają, następują drobne korekty programu ale kierunek pozostaje. Mam przeczucie, że to jedyna możliwa droga dla polskiego sportu, tak żebyśmy już podczas igrzysk w Tokio mieli nie 11, a 15–20 medali.
- Mocna deklaracja.
- Jeśli cały czas będziemy zdobywali po 10–11 medali, to będzie znak, że przyjęty model nie zdaje egzaminu.
- Wzorujecie się na modelu brytyjskim. Nie wy pierwsi.
- Brytyjczycy chętnie dzielą się doświadczeniami, bo wiedzą, że świat prawdopodobnie i tak szybko ich nie dogoni. Podjęto tam odważne decyzje i to przyniosło efekty.
- Jedna z pana poprzedniczek, Joanna Mucha, też wzorowała się na Brytyjczykach.
- Tyle że nie poszły za tym żadne skuteczne działania. Nie wystarczy pozostać na etapie zapatrzenia się w daną koncepcję, trzeba efektywnie wcielać plan w życie. Rozmawiałem z ministrem niemieckim i austriackim. Oni też z lekką zazdrością spoglądają na sukcesy Wielkiej Brytanii. Swoją drogą, Niemcy nie są do końca zadowoleni ze swojego systemu w sporcie wyczynowym.
- Chodziło wtedy o to, że najwięcej pieniędzy dostaną najbardziej medalodajne sporty. Tak naprawdę od pana koncepcji różni się to tylko kwestią nazewnictwa.
- To słabo się pan z nią zapoznał, bo to nie tylko kwestia wzmocnienia finansowania sportów z największym potencjałem, ale – o czym wspominałem – spójna piramida szkoleniowa, o której wcześniej nikt nie myślał. Pierwszy przykład z brzegu? Wspomniana likwidacja kadr wojewódzkich. Nam zależy, by na każdym etapie rozwoju, od wczesnej młodości aż po igrzyska olimpijskie, sportowiec spotykał się z ministerialnymi pieniędzmi i wsparciem. Wcześniej o tym nie myślano. Nie myślano o systemie.
- Za często zmieniali ministrów.
- W sporcie potrzeba ciągłości. Ludzie się zmieniają, ale chodzi o to, żeby nie zmieniać idei. To jest ważne.
Źródło: "Przegląd Sportowy", Rozmawiali: Michał Pol, Kamil Wolnicki.