BOGDAN O PIOTRZE I PIOTR O BOGDANIE, CZYLI O DWÓCH TAKICH, CO SŁOWEM DŹWIGAJĄ….
Trudno bez nich wyobrazić sobie ciężarowe widowisko. Wielki siłacz na pomoście, rozprawiający się z rekordowymi ciężarami i oglądający owe popisy kibice na trybunach - to nie wszystko. Siłacza wypada przecież godnie zapowiedzieć, a publiczność oczarować, wciągnąć w widowisko! No i jest jeszcze takie małe coś, co stanowi, że albo jesteśmy w czymś dobrzy, albo nas nie ma! Oni to „coś” w swojej pasji mają bez ograniczeń! Bogusław Mokranowski i Piotr Buczek – nasze znakomite atuty przy spikerskim stole podczas zawodów w podnoszeniu ciężarów.
Bogusław jest spikerską ikoną polskiej, ale też i światowej sztangi. Nawet sam prezydent IWF Tamas Ajan potrafi się upomnieć o Bogdana i zaprosić go do prowadzenia najważniejszych zawodów w dyscyplinie, z mistrzostwami świata włącznie. Piotr z kolei, to spikerskie odkrycie ostatnich sezonów! Pierwszy z nich jest inżynierem elektrykiem, drugi – pedagogiem. Z obydwu profesji – do ciężarów droga daleka! Nawet bardzo! A jednak to sztanga towarzyszy im w realizacji życiowych pasji! Pana Bogdana poznałem więcej niż… ćwierć wieku temu! I tak się złożyło, że jego głos był zawsze blisko mnie wówczas, gdy poznawałem osobiście takie legendy i gwiazdy polskiej i światowej sztangi jak Waldemar Baszanowski, Wasilij Aleksiejew, Halil Mutlu, Pyrros Dimas, Joto Jotow, Marc Huster czy Kahi Kahiasvilis. Z kolei Piotra, pierwszy raz usłyszałem trzy lata temu w Siedlcach, przy okazji krajowych mistrzostw młodzieży spod znaczku LZS. Pięknie zapowiada i prowadzi zawody w języku angielskim! Tak jak podczas mistrzostw świata juniorów, przed rokiem we Wrocławiu. Dla mnie był największym odkryciem polskiej ekipy tamtej imprezy! Tembr głosu, intonacja, spokój, znakomity akcent! Sama przyjemność!
Panów Bogdana i Piotra poprosiłem o rozmowę, nie tylko o ich przygodzie z ciężarami i miejscu, jakie zajmują, przy pokrytym zielonym suknem stole sędziowskim, ale też o ich pasjach i życiowych wyborach.
P.S. Nie jest to rozmowa zaprezentowana w całości. Ta - zamieszczona zostanie w kolejnym numerze „Atlety”. Absolutnie na to zasługuje!
- Ludzie w halach, oglądający zawody podnoszenia ciężarów, z pewnością kojarzyć was mogą z tą dyscypliną sportu, ciężarami. A to nie jest przecież do końca prawda. Powiedzcie więc – czym zajmujecie się zawodowo? No i skąd pochodzicie?
Bogdan Mokranowski: - Zawodowo - niestety – nie jestem związany ze sportem. Jestem absolwentem Wydziału Elektrycznego Politechniki Jasnogórskiej, czyli oficjalnie Częstochowskiej! Posiadam tytuł magistra inżyniera elektryka o specjalności elektrotechnika przemysłowa. Urodziłem się w Częstochowie i tutaj mieszkałem przez 28 lat. Potem za pracą żony wyemigrowałem do Sosnowca. I tak już zostało….
Piotr Buczek: - Jestem pedagogiem, pracuję z młodzieżą - również tą sportową, i także ciężarową. Pracuję w Siedlcach, a mieszkam pod Siedlcami.
- Skąd pasja do prowadzenia ciężarów akurat. Do prowadzenia z mikrofonem? Jak to się zaczęło i kiedy?
Bogdan Mokranowski: - Jak zawsze w moim życiu zadecydował przypadek, bo nawet żonę też poznałem przez przypadek – w pociągu! Dawno, dawno temu, kiedy byłem jeszcze zawodnikiem KU AZS Politechniki Częstochowskiej (to zupełnie inny AZS, niż ten znany obecnie), miałem kontuzję i nie mogłem startować w drużynie, więc mój pierwszy i jedyny instruktor – Mieczysław Połacik powiedział, że mam prowadzić zawody jako spiker. Tylko wtedy nie było komputerów i nawet nie miałem mikrofonu….
Piotr Buczek: - Miasto Siedlce ciężarami „stoi” – WLKS, teraz też i FENIKS, bracia Robert, Marcin i Daniel Dołęgowie, Agata Wróbel, Dominika Misterska – nazwiska świetnych i utytułowanych zawodniczek i zawodników można mnożyć! Na początku lat dziewięćdziesiątych zetknąłem się ze środowiskiem podnoszenia ciężarów i tak się zaczęło! Zorganizowałem siłownię w małej podsiedleckiej miejscowości, a sprzęt pożyczyłem z klubu WLKS, wsparł nas dyrektor Stefan Długosz i trener Ryszard Soćko. Później zostałem sędzią sportowym – w arkana sztuki wprowadzał mnie wielce szanowany autorytet – pan Kazimierz Olszewski. W tym czasie pisałem też artykuły sportowe do miejscowej prasy. Dwadzieścia jeden lat temu, w 1995 roku, podczas mistrzostw Polski seniorów w Siedlcach, przeprowadziłem wywiad z Waldemarem Baszanowskim. Pamiętam do dzisiaj tytuł „Ze sto kilo bym jeszcze podrzucił...”. Były to oczywiście słowa mistrza Waldemara! Na kilka miesięcy przed igrzyskami olimpijskimi w Sydney, w roku 2000, „zrobiłem” wywiad z ówczesnym wicemistrzem Europy Robertem Dołęgą, który wrócił akurat z rekonesansu przedolimpijskiego w Australii. Tytuł brzmiał „Widziałem diabła tasmańskiego...”, jednak ostatecznie Robert do Sydney nie pojechał, bo zerwał mięsień piersiowy. Wracając do pytania - moja przygoda z mikrofonem zrodziła się później – począwszy od zawodów powiatowych w Siedlcach oraz wojewódzkich w Ciechanowie, aż po turnieje ligowe i imprezy memoriałowe, ale już w obsadzie międzynarodowej.
- Czy mieliście spikerskie epizody w innych dyscyplinach?
Bogdan Mokranowski: - Nie! Jak do tej pory jestem wierny podnoszeniu ciężarów! Prowadziłem kiedyś zakończenie całych mistrzostw Zrzeszenia LZS w siedleckiej hali przy ulicy Prusa czy otwarcie Igrzysk Zrzeszenia LZS i Mieszkańców Wsi na stadionie, również w Siedlcach.
Piotr Buczek: - Spikerowałem kiedyś ceremonię wręczania nagród w zawodach zapaśniczych i sumo, akurat znam to – jako „victory ceremony” - z ciężarów. Prowadziłem też na paru festynach zawody strongmanów, z wyciskaniem na ławeczce i spacerem farmera włącznie!
- Na czym polega – waszym zdaniem – fajna spikerka w ciężarach?
- Bogdan Mokranowski: - Jeśli miałbym odpowiedzieć dokładnie i szeroko, pewnie powstałby podręcznik do szkolenia spikerów. Nasze obowiązki dosyć dokładnie określa punkt 7.12 Przepisów Technicznych IWF. Ale jest też punkt 7.14, który mówi: „Jeśli pozwala na to czas i przebieg zawodów, spiker może ogłaszać informacje niezwiązane ze sportem, w celu informowania publiczności lub zainteresowanych osób, których informacje te dotyczą”. To daje dużą swobodę dla spikera, jego inteligencji, wiadomości, kultury osobistej itd. Tutaj niestety nie odpowiem krótko. To co obecnie prezentuję podczas zawodów, to efekt wielu, wielu lat doświadczeń, przemyśleń, obserwacji i modyfikacji sposobu prowadzenia zawodów. Obecnie mam kilka „żelaznych” reguł, których staram się trzymać – czyli – to, że spiker jest dla startujących, trenerów, zawodów oraz publiczności, i tu kolejność nie jest przypadkowa! I nigdy nie powinno być odwrotnie! Dalej - podczas prowadzenia zawodów transmitowanych na żywo przez telewizję, są ściśle określone ramy czasowe i nie można zapowiedziami spikera przedłużać czasu ich trwania, zapowiedzi muszą być zrozumiałe przede wszystkim przez trenerów i zawodników, spiker nie może przeszkadzać startującym. Stąd raczej nigdy nie staram się forsować siebie na „gwiazdę” i główny punkt zawodów. Tutaj mógłbym wymienić nazwiska kolegów, którzy mają odmienne zdanie, ale tego nie zrobię. Staram się, aby moje zapowiedzi spełniały zawsze wymagania punktu 7.12 Przepisów IWF. Nie wiem czy moja praca spełnia oczekiwania i zadowala wszystkich. Wiele razy spotykam się z gratulacjami i uznaniem za sposób prowadzenia zawodów. Wiem, że w wielu przypadkach to kurtuazja, ale najbardziej mnie cieszą pozytywne opinie startujących zawodniczek, one bardziej dokładnie słuchają tego co mówię, czy zawodników. Mam dużą satysfakcję, kiedy na niemal każde zawody organizowane w Opolu zaprasza mnie dyrektor Ryszard Szewczyk czy też Sebastian Ołubek na Turniej o Puchar Prezesa Solparku.
Piotr Buczek: - Podoba mi się to, co robią w „Eurosporcie” komentatorzy kolarscy – Krzysztof Wyrzykowski i Tomasz Jaroński – podczas wyścigów Tour de France i Giro d'Italia. To jest właśnie fajna spikerka, chociaż ciężarom bliżej chyba do boksu, gdzie Michael Buffer anonsuje walkę nieśmiertelnym „Let's get ready to rumble...” Szkoda, że ciężary nie mają takiej widowni!
- Czy w waszym spikerskim przypadku jest podobnie, jak np. w uprawianiu jakiegoś sportu, że najlepiej, gdy się kiedyś samemu dźwigało?
Bogdan Mokranowski: - Moim zdaniem absolutnie tak! Ja podczas moich kontaktów z podnoszeniem ciężarów, robiłem niemal wszystko - rozkładałem pomosty, nakładałem na sztangę, poprzez funkcję kierownika sekcji, członka Zarządu Okręgu, przez 12 lat prezesa okręgu, członka Zarządu i przez 11 lat wiceprezesa Prezesa PZPC, doszedłem do członkostwa w Komisji Naukowo – Technicznej Europejskiej Federacji Podnoszenia Ciężarów. A jeszcze bardziej pomaga kontakt z trenerami, a przede wszystkim ze startującymi, wsłuchiwanie się w uwagi i komentarze oraz uwzględnianie ich podczas kolejnych zawodów.
Piotr Buczek: - Ja nie trenowałem zawodniczo ciężarów! Bawiłem się – „po piwnicach”- w kulturystykę, dyscyplinę też opartą na ćwiczeniach przy sztandze. Szanuję bardzo trenerów podnoszenia ciężarów, bo wiem, że to ciężka praca, a znalezienie zawodnika, potencjalnego mistrza i wyszkolenie go – to prawdziwa sztuka.
- Wasze pierwsze ciężarowe turnieje w roli spikera…
Bogdan Mokranowski: - Jak już powiedziałem wcześniej, była to jakaś liga rozgrywana w ramach OZPC Katowice, a raczej A lub B klasa, bo i takie rozgrywki też kiedyś były w naszym okręgu. Było to chyba jeszcze przed uzyskaniem licencji sędziowskiej, a to działo się w sierpniu1972 roku. Prowadzenie pierwszych zawodów rangi ogólnopolskiej powierzył mi, pomimo sprzeciwu wielu osób, nieodżałowany nieżyjący już Janek Janiszewski, ówczesny szef Komisji Sędziowskiej PZPC. Był to finał piątej ogólnopolskiej spartakiady młodzieży w Myszkowie w maju 1980 roku i moje 83 zawody jako sędziego! Ostatnie mistrzostwa Europy w Nowym Tomyślu mają numer 958! Pierwsze międzynarodowe zawody dużej rangi, które prowadziłem, to były chyba mistrzostwa Europy seniorów w Cetniewie w maju 1991 roku – czyli moje zawody numer 299!
Piotr Buczek: - Były emocje – musiałem wtedy zapanować z nadmiarem informacji docierających jednocześnie z pomostu, sali rozgrzewki, stolików sędziowskich, tablicy elektronicznej oraz systemu komputerowego - i jeszcze ktoś dzwonił na komórkę z pytaniem - jak zawody? Jako osoba uprzejma i zdyscyplinowana musiałem to – jak mówi młodzież – kompleksowo ogarnąć...
- Wasze najlepsze ciężarowe zawody w tej roli…
Bogdan Mokranowski: - Trudno wyróżnić jedne zawody, gdy się jest w tym sędziowaniu i spikerowaniu już czterdzieści cztery lata! Tym bardziej, że pamięć już nie taka! Bardzo miło wspominam wspomniane mistrzostwa Europy w Cetniewie w 1991 roku, gdzie nie było rzeczy niemożliwych do wykonania przez załogę COS Cetniewo pod kierunkiem Janusza Kluczyńskiego. Bardzo miło wspominam również Turniej Mistrzów z grudnia 1992 roku w Siedlcach z udziałem zaproszonych - Miss Podlasia i Aleksandra Kuryłowicza z Białorusi. W dobrej pamięci mam mistrzostwa Europy seniorów z maja 1995r. w Warszawie, czy też mistrzostwa świata juniorek i juniorów z lipca 1995, także rozgrywane w naszej stolicy,. Z krajowych imprez przypominają mi się mistrzostwa Zrzeszenia LZS z marca 1996 roku w Siedlcach, mistrzostwa Europy juniorów i juniorek w Spale z roku 1999, mistrzostwa świata seniorek i seniorów w Warszawie z 2002 roku i oczywiście ostatnie zawody - mistrzostwa Europy do 15 i 17 lat w Nowym Tomyślu. Każde z tych zawodów wspominam z różnych przyczyn, często bardzo osobistych.
Piotr Buczek: - Mam nadzieję, że moje najlepsze imprezy są jeszcze przede mną! A poważnie, to Wrocław 2015 i mistrzostwa świata juniorów IWF oraz pierwsza duża, ośmiodniowa współpraca z legendarnym Bogusławem Mokranowskim.
- Waszym zdaniem zawody najgorsze, w których coś nie poszło?
Bogusław Mokranowski: - Też trudno wymienić w tym przypadku tylko jedne zawody. Ale do tej pory wspominam i zawsze oblewam się zimnym potem, mistrzostwa Europy seniorów w Cetniewie w 2006 roku, kiedy zbytnio zaufałem elektronicznemu systemowi sędziowskiemu i okazało się, że w kat. 56 kg czterokrotnie wywołałem zawodnika z Azerbejdżanu, ponieważ system nie „spalił” jednego podejścia. Najgorsze jest to, że po fakcie, kiedy Niemcy z Uniwersytetu w Lipsku to odkryli, nasi polscy Marschale stwierdzili, że oni to wiedzieli i nic się nie odezwali. Ich nazwisk nie podam, ale do tej pory pamiętam! Teraz jestem bardzo „uczulony” na poprawną pracę systemów elektronicznych i mimo elektroniki, prowadzę swój własny, ręczny protokół, który wielokrotnie służy do poprawy i uzupełniania danych w systemach elektronicznych.
Piotr Buczek: - Kiedyś, nie patrząc na pomost, kto wyszedł do prezentacji, przeczytałem z kartki: „A teraz ostatnia grupa dziewcząt”, podczas gdy na pomoście stał rząd 140-kilowych, brodatych superciężkich ... Usprawiedliwiałem się, że komputer się zawiesił...
- Jakie turnieje lepiej się prowadzi – te mniejszej czy te większej rangi. Jak podzielić turnieje na te mniejszej i większej rangi?
Bogdan Mokranowski: - Odpowiem tak - znacznie łatwiej prowadzi się zawody, kiedy jest stosowany elektroniczny system sędziowski TSI, który sam ustala kolejność podejść, klasyfikuje startujących, oblicza punkty Sinclaira itd. Problemy zaczynają się dopiero wtedy, kiedy technika szwankuje lub zanika zasilanie w energię elektryczną. Wtedy trzeba mieć „oczy dookoła głowy”, odpowiedni prestiż wśród uczestników, aby zaufali prowadzeniu zawodów z ręcznego protokołu. Wtedy widać „wyższość” ołówka i ręcznego protokołu.
Piotr Buczek: - Chyba te drugie, czyli większej rangi! Jest większa mobilizacja, człowiek bardziej się przygotowuje i obniża głos...
- Przydaje się znajomość języków? No i skąd wiecie, w jakim języku wypada powiedzieć w danym momencie?
Bogdan Mokranowski: - To też jest określone w przepisach IWF. Oficjalnym językiem jest w ciężarach angielski. Podczas zawodów IWF, należy również zapowiadać w języku narodowym organizatora. Nie zawsze jest to przestrzegane i na przykład w Norwegii, Izraelu czy Szwecji, prowadziłem zawody jedynie w języku angielskim. Dawno temu zorientowałem się, że znajomość angielskiego w krajach byłego ZSRR, jest raczej znikoma i zacząłem zapowiadać również po rosyjsku, aby wszyscy rozumieli moje informacje.
Piotr Buczek: - Wynika to oczywiście z tego, kto prezentuje się akurat na pomoście, i kto się przygotowuje do wyjścia. Reszta jest intuicją spikera, wynikającą z przedstartowych rozmów z zawodnikami i trenerami na sali rozgrzewki – jakie są ich życzenia, co do wymowy danego nazwiska, gdzie je akcentować, gdzie skracać. Wtedy… i chińszczyzna niestraszna.
- Jest angielski i rosyjski, a dlaczego np. nie ma języka hiszpańskiego czy niemieckiego lub francuskiego. A może są, tylko o tym nie wiemy?
Bogdan Mokranowski: - Po prostu nie znam tych języków. Nieco rozumiem po niemiecku i może gdybym „przyłożył się” mógłbym również wtrącać zapowiedzi w tym języku. Gdybym tak jeszcze mówił po hiszpańsku, pewnie… opanowałbym również inne kontynenty, nie tylko Europę.
Piotr Buczek: - Angielski i rosyjski są uniwersalne, jeden rozpoznawalny w całej Europie zachodniej i w zamorskich krajach anglojęzycznych, drugi w wielu krajach - również azjatyckich - byłego Związku Radzieckiego. Dużo trenerów porozumiewa się po rosyjsku, zawodnicy dogadują się po angielsku – stąd z mikrofonów spikerskich też słychać te języki. Jeśli chodzi o hiszpański, niemiecki, czy francuski – staramy się, by nazwiska i inne dane brzmiały oryginalnie i „radiowo”.
- Czy wzorujecie się na kimś?
Bogdan Mokranowski: - Kiedy zaczynałem pracę w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku, miałem raczej antywzorce. Wówczas zawody rozgrywano w trójboju, limit czasu na podejście wynosił 3 minuty, a zapowiedzi spikerów mieliśmy według wzorca: „na sztandze 102,5 kilograma; do podejścia drugiego podejdzie Kowalski; do podejścia trzeciego przygotuje się Iksiński.” Nuda, nic się nie działo, cisza jak w kościele, podczas podniesienia, a powtórzenia w zapowiedziach spikerów wywoływały u mnie „gęsią skórkę”! Dlatego jak zacząłem spikerkę, zacząłem myśleć – co tu zmienić! Chyba jako pierwszy zacząłem „dłużyzny” zapełniać muzyką. Zresztą proszę sobie obecnie wyobrazić zawody bez muzyki! Zdałem sobie również sprawę, że inżynierowie z poprawną polszczyzną, mocno się rozmijają, więc prosiłem o uwagi fachowców, czyli obecnych podczas zawodów dziennikarzy. Bardzo dużo błędów wskazał mi wybitny stylista języka polskiego – wspaniały dziennikarz podnoszenia ciężarów Mieczysław Szyk, którego do tej pory nazywam profesorem. No i przy tej okazji serdecznie pozdrawiam! Dużo też zawdzięczam redaktorom – nieżyjącemu już Grzegorzowi Stańskiemu, redaktorom z katowickiego „Sportu” Andrzejowi Grygierczykowi i Markowi Hajkowskiemu, także tobie Marku, z czasów pracy w „Przeglądzie Sportowym” i komentatorki w „Eurosporcie” i znakomitemu dziennikarzowi radiowemu, aktualnemu rzecznikowi Polskiego Komitetu Olimpijskiego Heniowi Urbasiowi. Uważam, że w tej dyscyplinie – obok znajomości i pasji dziennikarskich – ważny jest też człowiek, jego charakter. A wymienieni, to porządni ludzie! W warunkach domowych wiele zawdzięczam mojej żonie Zdzisławie, która jest polonistką z tytułem profesora zwyczajnego nauk humanistycznych. Podczas domowych sporów muszę zawsze „odgryzać” się poprawnym językiem…. Podkreślam raz jeszcze, że jestem samoukiem i nie wiem czy można wymyślić coś lepszego. Pewnie tak, więc wtedy, zgodnie z moim mottem, że… trzeba będzie ze sceny zejść, niepokonanym!!!
Piotr Buczek: - Jest kilku starych mistrzów gatunku. Jeśli chodzi o spikerów sportowych – na pewno wspomniany już „zapowiadacz” ringowy, anonser, Michael Buffer. Warto wspomnieć jeszcze np. o muzycznych dziennikarzach radiowych, jak nieżyjący już prezenter jazzowy Willlis Conover, czy chociażby „nasz” Piotr Kaczkowski z radiowej Trójki. To przyjemność ich słuchać.
- Bogdan Mokranowski o Piotrze Buczku i Piotr Buczek o Bogdanie Mokranowskim – jak waszym zdaniem pracują?
Bogdan Mokranowski: - Z Piotrem prowadziłem duże zawody dwa razy. Ostatnio – mistrzostwa Europu młodzików i juniorów młodszych w Nowym Tomyślu. Bardzo solidnie podchodzi do swoich obowiązków, chociaż niekiedy… zadaje za dużo pytań! Jeśli przełamie naturalne opory, aby wyjść na scenę i pierwszy raz poprowadzi wszystko od początku do końca, to moje dni mogą być policzone…. Ale najpierw, parafrazując wypowiedź Daniela Obrychskiego: Każdy spiker musi się „dopić” do swojego stylu! Życzę mu tego z całego serca, bo jest bardzo dobry w tym co robi, a i moja droga spikerska powoli zbliża się do końca….
Piotr Buczek: - Mistrz Mokranowski, to 3 razy „p”: perfekcja w przygotowaniu do zawodów, książkowa polszczyzna i przepisy (jak mówią Anglicy: „rules”) w małym palcu. I jeszcze potężny głos, sprawiający, że sztanga podskakuje na pomoście... Zawsze towarzyszy mu słonik na szczęście, wożony na wszystkie zawody. A także „clapping hands” – zabawka do wybijania rytmu, przydatna przy marszu na pomost. Przez dzieci Bogdan – z racji swojej brody - zwany bywa Świętym Mikołajem. Porządny gość!
Rozmawiał: Marek Kaczmarczyk, Rzecznik Prasowy PZPC
Fot. Norbert Kowalewski