Ciężki poniedziałek (101). Podciśnienie
Śledząc uważnie to, co przedstawili wykładowcy - magister Piotr Jakubowski, doktor Jarosław Sacharuk, profesor Wisław Pilis oraz trenerzy Jacek Chruściewicz, Ryszard Soćko i Mirosław Choroś dowiedziałem się co to jest zachyłek, mobilizacja mięśni zębatych, tłocznia brzuszna, taśma mięśniowa, test panewkowy, stabilizacja lokalna, mechanizm wypięciowy, wypychanie pępka i gimnastyka zwieraczy, czy choroba Schelermana. No i jeszcze to, iż tak naprawdę, to „dźwigamy na zasadzie podciśnienia". No i Rysiek Soćko bardzo sugestywnie przedstawił szczegóły cyrku absurdu z ME w Antalyi, czyli to na jakim poziomie było sędziowanie i praca Jury podczas najważniejszej kontynentalnej imprezy roku. Zwrócił też słusznie uwagę, iż jeśli podczas igrzysk olimpijskich w Londynie utrzyma się trend obsadzania przy stolikach arbitrów (dużo pań...) z bardzo małych i ciepłych krajów aczkolwiek pozbawionych sztangistów, to w walce o medale mogą być istne cuda i dziwy przyrody oraz werdykty niezwykłe. Myślę, iż jeśli EWF i IWF szybko nie opanują problemu niedouczonych i stronniczych sędziów-kaloszy, a Jury będzie ansamblem śpiących starców, to ciężary w wymiarze olimpijskim same założą sobie stryczek na szyję; do czego jest i tak niebezpiecznie blisko choćby ze względu na ciągłe kłopoty z dopingiem i medialną zapaścią dyscypliny. Trzeba walczyć, trzeba działać, bo przecież mu wszyscy kochamy ten klasyczny, naturalny sport bez wymyślnych technologii. Sport, który jest nieprzerwanie w programie igrzysk od nowożytnego początku, od Aten roku 1896 i wskrzesicielskich wizji barona de Coubertina!!!
Jeśli mowa o historii, niestety w tym przypadku już tylko o historii..., nie sposób raz jeszcze nie wrócić do postaci Waldemara Baszanowskiego, którego pierwsza rocznica śmierci przypadała wczoraj. Pamiętam aż za dobrze ten czarny piątek 29 kwietnia 2011 roku. Po ósmej byłem w siedzibie PZPC, razem z prezesem Zygmuntem Wasielą mieliśmy zaraz ruszać do Ciechanowa na ciężarowe zawody Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży. Wszedłem do gabinetu szefa, a ten powiedział tylko: „Waldemar nie żyje". Wiedzieliśmy aż za dobrze, że „Baszan" jest tak ciężko chory, że cierpi, że przy niesprawności ciała najsprawniejszego ze sportowców Jego umysł pracuje tak wspaniale, jak zawsze. Spodziewaliśmy się, że przyjdzie kres wyzwalający Go z cierpienia, ale tamta piątkowa wiadomość jawiła się niczym jakaś pomyłka, nieprawda, coś co się nie zdarzyło, bo przecież legendy nie umierają. Pogrzeb Waldemara, 9 maja minionego roku, był wielką manifestacją jedności środowiska polskiej sztangi, całego polskiego sportu - podobną jak wtedy, gdy także tak niedawno temu, odprowadzaliśmy w Ich ostatnią drogę Janusza Przedpełskiego, Stefana Paszczyka, Kamilę Skolimowską i Piotra Nurowskiego. Bo my tak wspaniale potrafimy jednoczyć się przy trumnie Tych Wielkich, tak wspaniale potrafimy wspominać jak podczas wtorkowego spotkania w Muzeum Sportu poświęconego pamięci Waldemara, ale zwykle tak szybko przechodzimy potem w pełną swar i wojenek codzienność.
Jest bowiem w środowisku naszej sztangi jakieś niepokojące podciśnienie, jakże inne od tego przy prawdziwym dźwiganiu...