Ciężki poniedziałek (90). Ballada finansowa
Głównym Komitetem Kultury Fizycznej i Turystyki, czyli odpowiednikiem dzisiejszego Ministerstwa Sportu i Turystyki przez ponad... ćwierć wieku kierował Włodzimierz Reczek. Był on także, bo taka przyjęto zasadę, także prezesem Polskiego Komitetu Olimpijskiego, co doprowadziło go aż do zasiadania w MKOl. Dlatego, mówił Przedpełski, z wieloma ważnymi sprawami chadzało się nie na Litewską, ale na ulicę Frascati; do sekretarz generalnego PKOl Tomasza Lemparta. Na przykład w sprawie podstawowej, czyli rocznego tzw. kalendarza przygotowań i startów kadry. I Lempart mówił tak: „Panie Janusz. Ja to wszystko rozumiem. Macie dobrych szkoleniowców i pracowitych zawodników, atmosfera jest i popularność. Ale wiem pan co jest najważniejsze? Najważniejszy w tym całym sporcie, przy sztandze także, to jest proszę pana finans. I ja go wam dam, bo wiem iż go nie zmarnujecie". No i dawał. Na czas i tyle, że starczało na wszystko, chociaż potrzeby w porównaniu z obecnymi realiami sportu były skromniejsze.
Ta opowieść, tyleż prawdziwa co i sentymentalna koresponduje z czasem teraźniejszym. Bo sportu bez pieniędzy nie da się zrobić, bo państwo nadal jest głównym mecenasem wyczynu i przygotowań olimpijskich. Bo po to, dla usprawnienia zarządzania i szybkiego, logicznego przepływu środków, zaczął funkcjonować od września 2005 roku nowy urząd państwowy o randze ministerstwa z konstytucyjnym ministrem na czele, czyli MSiT. W tym roku budżetowe środki którymi dysponuje i przekazuje dla polskich związków sportowych są na poziomie roku ubiegłego, ale kołderka - uwzględniając inflację i wzrost cen praktycznie na wszystko co ze szkoleniem i startami związane - robi się coraz krótsza. Osobnym tematem jest istna „czarna dziura" związana z miliardowymi wydatkami na infrastrukturę (stadiony) na bliskie już piłkarskie Euro 2012, co oczywiście liczono jako środki na sport. Jeszcze innym fakt, iż większość wiodących polskich związków sportowych - głównie gier zespołowych jest pozornie „tańsza w obsłudze", bo mająca hojnych sponsorów strategicznych którymi są głównie potężne spółki skarbu państwa (Orlen, PGNiG i inne). I są to dobrze ulokowane i wykorzystywane pieniądze, zgoła zbawienne. Podobnie jest z rozgrywkami ligowymi, także z udziałem sponsorów - firm kapitału prywatnego, co zdejmuje z państwa część zobowiązań. Jeszcze inaczej jest w piłce nożnej, ale to już finansowa dżungla trudna do zrozumienia, bo już nawet nie śmieszy fakt, iż futbolistów ze spółki Ruch Chorzów ostatnio ratowały władze miasta udzielając dwumilionowej pożyczki, a bankruta - ŁKS też mają reanimować władze Łodzi...
W przypadku naszej dyscypliny, w działaniach kierownictwa PZPC, prowadzone są rozmowy odnośnie strategicznego sponsoratu, bo innej drogi nie ma. Sytuacja finansowa państwa jest, jaka jest i manny z nieba raczej trudno się spodziewać. Sukcesy, a wierzę w te londyńskie, przekładają się na finansowe wsparcie sponsorów, wsparcie owocuje sukcesami. Trochę to błędne, lecz skuteczne, koło. Tylko trzeba wprawić je w szybki ruch. Sami zawodnicy czołówki też nie mogą tylko czekać aż im się wszystko przyniesie na tacy. Dlatego wielce pozytywną informacją numer 1 ostatnich dni jest ta o wsparciu udzielonym Marcinowi Dołędze i jego roli jako ambasadora potężnej, bo obsługującej igrzyska w Londynie, renomowanej informatyczno-komputerowej firmy Acer. Brawo! Bo czasy, gdy prezes Przedpełski chodził do sekretarza Lemparta i wszystko było załatwione jakby już minęły.
Jacek Korczak-Mleczko