Ciężki poniedziałek (85). Wkrótce 2012 – to będzie niezwykły rok, a my będziemy… starsi
Euro, to w Warszawie, jeszcze trudno mi sobie wyobrazić, chociaż nasze mecze z Grekami i Rosjanami (a także jeden z ćwierćfinałów i półfinał) i owszem, ale to dotyczy tylko tego, co będzie się działo na boisku. Czyli tego, czy będziemy nosić na rękach trenera Franciszka Smudę, czy też kibice, media i opinia publiczna „rozszarpią" to towarzystwo na strzępy, a ekipę prezesa Grzegorza Laty wydmucha z PZPN z siłą tropikalnego huraganu... Trochę trudniej jest wyimaginować sobie wszystko to, co będzie się działo obok turnieju ME, a już znam wielu takich którzy na czas jego czerwcowego trwania zaplanowali urlopy i uciekają z miasta; oby dalej od piłki i kibiców wielojęzycznych. Bo boją się „meczów ulicznych" kiboli (a oni naprawdę istnieją i są świetnie zorganizowani) z kibolami, i kiboli z policją. Ona zaś chyba cała zostanie podczas Euro skierowana do stolicy, Wrocławia, Gdańska i Poznania. Co im (kibicom) zaoferujemy? Ano rozbebeszoną Prostą, Kasprzaka, Świętokrzyską, Marszałkowską i Targową (bo budujemy II linię metra), mosty w planowanym remoncie, a Północny nie otwarty, ma się też ponoć zacząć renowacja Starego Miasta i kolejne rozkopanie ulicy Emilii Plater, bo w rok po remoncie przypomniano sobie, iż trzeba wybudować tam podziemny parking... To bardzo bogata, atrakcyjna, głównie w... kamienie, oferta atrakcji tego miasta. Ale, marzę i jednak wierzę, jakoś to będzie.
Mamy w Warszawie przepiękny, naprawdę ultranowoczesny, choć ciągle jeszcze nie otwarty, Stadion Narodowy wybudowany za blisko 2 miliardy złotych pochodzących z naszych podatków. Z tym Narodowym to może być narodowa afera; nie tyle związana z rozliczeniem budowy i władz spółki Narodowe Centrum Sportu (spółka filialna Ministerstwa Sportu i Turystyki i przezeń nadzorowana), ale z wykorzystaniem-przeznaczenie obiektu na czas po Euro. Plany były przecież takie, iż wokół Narodowego miało potem powstać wielkie , warszawskie City Sport; baseny, hotele, centrum kongresowe, no i hala na kilkanaście tysięcy widzów. Tu dodajmy, iż stolica jest jednym już z nielicznych dużych polskich miast (o europejskich stolicach nie wspominając), która takiej hali nie posiada i przez najbliższe lata posiadać nie będzie. Więc wielkie imprezy omijają Warszawę, a naszą Madison Square Garden jest niezniszczalny Torwar- arena tak bliska PZPC z racji organizacji tamże mistrzostw Europy i świata. Teraz okazuje się, iż na Narodowym sportu (futbolu, bo stadion prawem kaduka nie ma bieżni) będzie tyle, co na lekarstwo. Zaś do ogromnej kubatury pomieszczeń w koronie stadionu nie przeprowadzi się, jak jeszcze niedawno planowano, Ministerstwo Sportu i Turystyki, PZPN i inne nasze związki sportowe w tym PZPC, Instytut Sportu, Muzeum Sportu i tak dalej... Bo stawki zakupu lub najmu są księżycowe, bo „Stadion Narodowy musi zarobić na siebie". Więc na „drodze wolnorynkowej" pomieszczenia będą odsprzedane-wynajęte „różnym podmiotom gospodarczym", czyli zróbmy sobie tam jeszcze jedno „centrum bankowości".
Poza tym mamy kryzys, Unia Europejska pęka w finansowych szwach, mamy zaciskać pasa i liczyć każdy grosz. Najlepiej liczą w warszawskim ratuszu, bo na promocję Euro w mieście przeznaczył 40 milionów złotych. I to w mieście, która nie ma w ekstraklasach gier zespołowych żadnej drużyny piłki ręcznej, siatkówki i basketu kobiet, hokeja, nie ma żużla; są tylko dogorywające z braku środków ekipy koszykarzy Polonii i siatkarzy AZS Politechnika (chce się od nowego roku wycofać z rozgrywek...), a nasza kochana sztanga ogranicza się do mikrego potencjału Legii, Impulsu i Grochowa. Kilka dni temu nastąpiła zmiana na stanowisku dyrektora stołecznego Biura Sportu i Rekreacji. Pana Wilczyńskiego zastąpiła pani Popek (nie, nie ta z TVP), która - cytuję za „GW" już „w ciągu miesiąca ma się zapoznać z sytuacją warszawskiego sportu". Biurem Promocji kieruje zaś inna pani znana z wypuszczenia pierwszego futbolowego Eurospotu znanego z Internetu jako „Zboczeniec goni blondynkę", a fakt iż to urzędnicy ratusza oceniają wartość artystyczną zamawianych za setki tysięcy złotych reklamówek radni opozycji porównują (znowu cytat za „Gazetą Wyborczą") do „brzytwy w rękach małpy". Więc zdrowia ci życzę Warszawo ma! W roku 2012 i następnych.
Wszystkim zawodniczkom i zawodnikom od sztangi, trenerom, sędziom, działaczom klubowym i okręgowym, wszystkim związanym z PZPC życzę w roku 2012 zdrowia, zdrowia i jeszcze raz zdrowia! Dziękuje też z całego serca tym, którzy przed świętami telefonowali do mnie, mailowali i przesyłali przemiłe SMS-y dotyczące również tego, co ukazuje się na www.pzpc.pl. Kadrowiczom i każdemu z naszych atletów żadnych kontuzji, żadnych urazów i konieczności operacji, chociaż na posterunku czuwa nieoceniony doktor Marek Krochmalski (wkrótce materiał o panu doktorze - wraz z Jankiem Rozmarynowskim wybieramy się do niego do Łodzi...), żadnych stresów i nerwów. Bo mamy igrzyska w Londynie, 9 polskich szans w tym - a piszę to z przekonaniem i wiarą - 4 szanse medalowe; w tym dwie złote. Bo już najwyższa pora, aż po 40 latach gdy w Monachium zwyciężył Zygmunt Smalcerz, na olimpijskich triumf naszego sztangisty! A jak to złoto zmieniłoby postrzeganie sztangi w Polsce, jakie ogólne profity (od ministerialnego na medialnym kończąc) przyniosło nie muszę nikogo przekonywać. Więc, kochana i kochani, zróbcie to nad Tamizą!
Życzę wszystkim z Rodziny PZPC także tego, aby w roku 2012 ani razu nie odprowadzali w ostatnią drogę ludzi z naszego środowiska i jego przyjaciół. Bo rok który mija był okrutny. Od 29 kwietnia, gdy zmarł wielki i niezapomniany Waldemar Baszanowski, jeszcze jedenaście razy szliśmy w żałobnych konduktach żegnając tych, którzy przez całe życie byli wierni podnoszeniu ciężarów. I o nich też myślę w te ostatnie dni starego roku...
Jacek Korczak-Mleczko