Farasiowie – opowieść na wigilię
Wiosna roku 1985, pracuję w niezapomnianym tygodniku „Sportowiec", jadę na mistrzostwa Polski do Nowego Dworu Gdańskiego. Powstaje po tej podróży tekst pt. „Duet 82,5" okraszony zdjęciami (oczywiście autorstwa Janka Rozmarynowskiego) triumfatorów tej wagi - bo przyznano dwa złote medale, czyli Zdzisława Farasia i Hilarego Cofalika. Pisałem tak: „Zdzisiek Faraś jeszcze niedawno nie wiedział, iż będzie zajmował się sportem. Nie, przeszłość juniorską była znakomita. Tyle, że w życiu człowieka są takie chwile, gdy sport jest tylko dalekim tłem. Pochodzenie ma dobre. Wieś Robakowo pod Grudziądzem. Blisko miejsca skąd wyruszyli w świat Waldemar Baszanowski i Bronisław Malinowski. Parę hektarów, czterech braci i rodzice. W listopadzie zeszłego roku zmarł ojciec, dwa miesiące później matka... Tam wzywali na kolejny obóz kadry, w domu trzeba było ustalić jaki sens i wymiar będzie miała egzystencja rodziny Farasiów. Ojcowiznę podzielili...". Wtedy na Żuławach, na mistrzostwach w gościnie u Mietka Nowaka i Ryśka Olszewskiego, Faraś i Cofalik w rwaniu mieli idealnie po 160 kg, w podrzucie po 200 (!), a po piętach deptał im jeszcze Andrzej Mąka - a to było 26 lat temu! To były piękne zawody, a Ździchu i ja jakoś się wtedy polubiliśmy i trwa to do dzisiaj... Na koniec tamtego „Duetu 82,5" napisałem: „Półciężcy udadzą się na katowickie mistrzostwa Europy (były w „Spodku" w maju 1985 - przyp. JKM) w towarzystwie trzynastki kolegów. Gospodarz ma prawo do zgłoszenia takiej ekipy, a skład ostateczny ustali się tuż przed startem. Przechadzając się po kuluarach sali w Nowym Dworze Gdański, gdzie przez trzy dni zauważyłem trochę prawdziwego sportu, byłem pewien chociaż jednego. Jeśli trenerzy (a byli to Jan Bochenek i Norbert Ozimek - przyp. JKM) wpadną zbyt głęboko w odmęty medalowych kalkulacji i nie wystawią w championacie Europy Hilarego Cofalika i Zdzisława Farasia, będzie to coś więcej niż nieporozumienie". Niestety było, bo Faraś oglądał zawody z trybun, za to jesienią wystartował na MŚ w szwedzkim Soedertalje...
Co wiemy o seniorze rodu Farasiów. Rwał 160 kg, podrzucał 207,5. Na koncie 7 medali MP - ostatni w roku 1997, gdy miał już 36 lat (urodził się 10 kwietnia 1961), udane starty, choć bez medalu, na MŚ, dwukrotne mistrzostwo ówczesnych Armii Zaprzyjaźnionych. Zaczynał karierę w Starcie Grudziądz i do dziś twierdzi, iż wszystko zawdzięcza swemu pierwszemu trenerowi - Janowi Kubickiemu. Potem był AZS AWF Warszawa, a od roku 1981 Legia Warszawa, której pozostał wierny do dzisiaj. Żonaty od tegoż roku z panią Katarzyną, którą poznał w czasie klubowego obozu w Lidzbarku Welskim... Gdy rodził się Michał (1981) to nazajutrz jechał na stołeczny AWF zdawać egzaminy na trenera II klasy, gdy na świat przychodził Paweł (1987) był na zgrupowaniu w Cetniewie. Gdy dorastał Michał ojciec rzadko bywał w domu, Pawła od dziecka zabierał na obozy i przysposabiał brzdąca do sztangi. I wychował następcę - mistrza Europy juniorów ze Stavanger, 8-krotnego championa kraju w juniorskiej i młodzieżowej rywalizacji aspirującego teraz do reprezentacji Polski seniorów.
W roku 2000 Legia opuściła legendarną siłownię na Nowolipiu, gdzie obok Farasia przez lata pracowali trenerzy Marian Jankowski, Jerzy Michalak, Andrzej Czerwonko, Andrzej Kluczek, a klub walczył z opolską Odrą (teraz Budowlanymi) o miano najlepszego w kraju. Wraz z przejściem do, powiedzmy, spartańskich warunków na Fortach Bema sekcja, pozbawiona dawnej pomocy wojska, zaczęła się kurczyć - ze starej gwardii zostali tylko on, Jankowski i obecny prezes Staszek Wyszomirski. Ale trwają, Faraś wykonuje swą robotę, jest prawdziwą alfą i omegą legijnej sztangi, łowi i szkoli talenty - takie jak choćby Emilka Szlasa i Ola Mierzejewska. No i dogląda treningu Pawła, który tak jak ojciec jest zawodowym żołnierzem.
Jutro wigilia będzie jak zawsze w rodzinnym domu przy Okopowej. Ale niezupełnie. Do rodziców przyjdzie Paweł ze swą sympatią Karoliną, Michał pojedzie, wraz z Olą, do swoich przyszłych teściów do Radomia. Zdzisław: „Bardzo lubię Święta, uwielbiam wigilijnego karpia, prezentów nie wymagam i nie oczekuję. Oby tylko było zdrowie, a synowie byli tacy... jacy są". A ja tuż przed świętami poprosiłem Michała Farasia, aby napisał o tym, jak to jest dorastać u boku ojca-sportowca, o kibicowaniu i pomocy Pawłowi i meandrach sztangi i rodzinie związanej z tym sportem. I Michał napisał tak:
„Od małego, odkąd tylko moja pamięć sięga, całe moje dzieciństwo było związane z podnoszeniem ciężarów. Ojciec wiele razy zabierał mnie na halę na ul. Powązkowską przez co bardzo głęboko w pamięci utkwiły mi wszystkie wydarzenia związane z prawdziwymi treningami, zawodami, rywalizacją, zwycięstwami i porażkami. Były to w Polsce takie czasy gdzie słowo „sportowiec" znaczyło bardzo dużo; pamiętam jak postać mojego ojca stała się dla mnie przykładem, wzorem i autorytetem, takim jak teraz dla dzieci są herosi z bajek lub dobrych filmów. Do dziś piosenka Queen - „We Are The Champions" wzbudza we mnie ogromne emocje... bo tak wiele razy słysząc ją widziałem ojca wchodzącego na podium...
Krótki epizod w moim życiu związany z ciężarami niestety nie stworzył ze mnie prawdziwego atlety, może dlatego że to nie był mój czas i miejsce. Mając 11 lat, około roku trenowałem ciężary, jednak za młody byłem aby podejmować życiowe decyzje, a ojciec był jeszcze czynnym zawodnikiem, który bardzo dużo wyjeżdżał na mistrzostwa, obozy... Posiadając jednak takie geny mnie ciągnęło do uprawiania sportu, końcówka szkoły podstawowej 2 lata zapasy, szkoła średnia rok taekwondo i od początku roku 2001 zacząłem do trenować karate kyokushin.
Mój brat Paweł natomiast trafił idealnie. Ojciec kończył karierę na pomoście i rozpoczynał trenowanie innych; wtedy właśnie zabrał ze sobą Pawła i to dało już po paru latach tytuł najlepszego w swojej kategorii w Europie (rok 2004 ME w Stavanger). Wyśmienite oko i doświadczenie ojca, plus zawzięcie i talent mojego brata dało efekt, bo ciężary znowu mocno zapukały do mojego życia. To co mnie zaskoczyło najbardziej to to, jak wiele razy widziałem brata walczącego na pomoście gdzie na jedno, dwa ostatnie podejścia szanse na zwycięstwo były wręcz niemożliwe, ale właśnie w tym momencie dostrzegałem jak połączenie prawdziwego ducha walki oraz ryzykownej (ale skutecznej) strategii ojca wytwarzały emocje, a czasami nawet można uwierzyć w cud...
Każdy z naszej rodziny inaczej odbiera Pawła na pomoście, Mama przy każdym podejściu brata (a wcześniej ojca) zawsze wychodziła z sali ponieważ to były za wielkie emocje i lęk przed na ewentualną kontuzją tak bliskich osób. Ojciec wyprowadzając Pawła na pomost jest z nim związany emocjonalnie, jego odruchy, okrzyki jakby dają bratu dodatkową siłę. Ja zawsze staram się podchodzić do tego racjonalnie, ale to było często po prostu aż niemożliwe jak Paweł potrafi walczyć, a jest takie bardzo mądre przysłowie: „Ten, który pokona siebie jest prawdziwym wojownikiem" - myślę że Paweł w pewnym momencie to uczynił. Pamiętam jak po zdobyciu juniorskiego mistrzostwa Europy prawie na każdych zawodach zdobywał pierwsze miejsce z przewagą wielu kilogramów... Dopiero nieszczęsna kontuzja nadgarstka wyeliminowała go z rywalizacji i z treningów na długie dwa lata.
Po powrocie na pomost był „sporo do tyłu", natomiast rywale poszli mocno w górę... Ciężko mu było wrócić do walki o pierwsze miejsca, jednak nie poddał się; po tej kontuzji również wiele razy widziałem go jak walczy do ostatniego podejścia i wygrywa...
Dlatego jednak, pomimo że moje życie poszło w zupełnie innym kierunku, to staram się być związany z ciężarami. Po skończeniu szkoły średniej rozpocząłem studia oraz jednocześnie prace i treningi karate, także mój wolny prawie wcale nie istniał... jednak aby być bliżej brata, bliżej ciężarów, wpadłem na pomysł, aby połączyć rodzinną historię - pasję z moją wiedzą informatyczną. Przeanalizowałem wszystkie strony www o tematyce podnoszenia ciężarów i zauważyłem że jest tutaj ogromna luka. Samych stron może istniało wiele, jednak tematyka wszędzie była taka sama, te same schematy i kopiowane pomysły. Przede wszystkim chciałem stworzyć coś zupełnie innego, coś czego jeszcze nie ma. W końcu 1 maja 2008 roku wspólnie z Aleksandrą Dębską stworzyliśmy Titanosa (www.titanos.net), a głównym założeniem było i będzie wspieranie, innowacja oraz popularyzacja podnoszenia ciężarów. Pierwszym prawdziwym sukcesem do którego Titanos doprowadził to organizacja Międzynarodowego Turnieju Grand Prix Kobiet pod koniec czerwca 2012 roku w niemieckim Sangerhausen. Właśnie „tworzenie turniejów" podnoszenia ciężarów jest moim oczkiem w głowie, a mając wiele pomysłów z czasem może nadejdzie chwila, gdy grono naszych fanów będzie rosła szybciej, gdzie nasza dyscyplina będzie na ustach wielu osób na całym świecie. Oby!".
I co tu dodać? Ano tylko jeszcze raz Wesołych Świąt dla wszystkich polskich klanów od sztangi z Farasiami na czele i dla wszystkich Czytelników tej strony!
Jacek Korczak-Mleczko
Zdjęcia: Jan Rozmarynowski
|
|
|